Kontemplatyk, który doświadczył namaszczeń Bożych czy kontaktu z samym Bogiem, znajduje upodobanie w milczeniu i naglącą potrzebę samotności. Milczenie i samotność zdają się utożsamiać dla niego dzięki pociągającej sile, jaka go pcha w inne strefy.
Rzeczywiście Prorok Starego Testamentu, powołany od Boga do misji prorockiej, opuszcza swoją rodzinę, swoje plemię i ucieka na pustynię. Upojenie pierwszymi łaskami życia zakonnego oraz brak milczenia, z jakim się tam spotyka, skłania Św. Jana od Krzyża do kartuzów. Owładnięcie przez Słowo człowieczeństwem Jezusa Chrystusa zatrzymuje Go przez trzydzieści lat w zapoznanej samotności Nazaretu, na progu życia publicznego każe Mu przez czterdzieści dni przebywać na pustyni, do której zresztą często powracał w czasie swego apostolskiego życia.
Samotność i działanie Boże wywołują się wzajemnie w duszy i zdają się być nierozdzielne. „Chcę ją na pustynię wyprowadzić i mówić do jej serca" (Oz 2, 16) - powiada Pan przez Ozeasza proroka. Na pustynię przyprowadził i tam kształtował największych kontemplatyków wszystkich czasów, oraz narzędzia największych swoich dzieł.
Mojżesz otrzymawszy na dworze faraona najlepsze wychowanie, na jakie zdolne były owe czasy, wygnany został przez opatrznościowe wydarzenie na pustynię. Tam żył przez czterdzieści lat, tam objawił mu się Bóg w krzaku gorejącym i powierzył mu wysokie zadanie przywódcy ludu żydowskiego. Św. Jan Chrzciciel pociągnięty został na pustynię ciężarem szczególnej łaski, jaką otrzymał w dniu Nawiedzenia Najśw. Panny. Wyjdzie z niej po trzydziestu latach napełniony Duchem Świętym i gotowy spełnić posłannictwo poprzednika Chrystusa. Święty Paweł, po swoim nawróceniu, schroni się w Arabii (Ga 1, 17) i tam, pod bezpośrednim kierownictwem Ducha Świętego przygotowywać się będzie do swojego wzniosłego posłannictwa apostolskiego. Z pustyni wyjdą w pierwszych wiekach najwięksi biskupi, którzy stworzą naszą chrześcijańską cywilizację. Później Św. Ignacy z Loyoli, w czasie swojego rocznego pobytu w samotności Manrezy, otrzyma oświecenia, które pozwolą mu napisać Księgą ćwiczeń duchownych i zorganizować Towarzystwo Jezusowe.
Jeśli chodzi o zakon karmelitański, który dał Kościołowi największych doktorów mistycznych, to początki swoje wywodzi on z pustyni. W niej żyje albo przynajmniej powraca do niej bez przerwy, jako do atmosfery, która jedyna może zatrzymać jego uroki i rozwijać jego życie.
Nie tylko więc milczenie, ale również samotność jest konieczna, ażeby Bóg mógł wypowiedzieć swoje Słowo w duszy i aby dusza mogła Je usłyszeć i poddać się Jego działaniu przekształcającemu.
Pustynia w rzeczywistości daje kontemplatykowi nieporównane bogactwa: swoje ogołocenie, swoje milczenie, odblask Boga, jaki roztacza sie w jej prostocie, i Boże harmonie kryjące się w jej ubóstwie.
Twarda to asceza, jaką pustynia narzuca temu, kto się jej poświęci; ale asceza o najwyższej skuteczności, gdyż pochodzi ona z ogołocenia całkowitego. Pustynia odejmuje zmysłom i namiętnościom możliwość różnorodnych zadowoleń, które brudzą, i wrażeń, które zaślepiają i wiążą. Jej ogołocenie rodzi ubóstwo i oderwanie. Jej milczenie izoluje od świata zewnętrznego, a pozostawiając duszy tylko jednostajność cyklów przyrody i regularność życia, jakie ona wyznacza, zmusza ją do wejścia w świat wewnętrzny, jakiego przyszła tutaj szukać.
To ogołocenie i to milczenie, to jednak nie pustka – ale czystość i prostota. Dla duszy uciszonej pustynia od ten odblask nieogarnionej wyższości, ten nieśmiertelny promień prostoty Bożej, jaka cechuje pustynię, ten świetlany ślad Tego, który tędy przechodzi w pośpiechu[1] , a pozostaje jednak przez swoje działanie. Pustynia jest pełna Boga; odsłania Jego niezmierzoność i prostotę, obdarza Jego milczeniem. Słusznie zauważono studiując historie narodów, że ludy pustyni są monoteistyczne, że pustynia strzeże przed wielością bożków. Ważne spostrzeżenie potwierdzające to, że pustynia przed tymi, którzy się dają przez nią ogarnąć i oddają jej własną duszę, w zamian odsłania swoją duszę, jedyny i przewyższający wszystko Bytm, który ją ożywia.
Już teraz rozumiemy, jak bardzo w tym oczyszczającym ogołoceniu i w tej przejrzystej prostocie pustyni może wysubtelnić się duchowy zmysł chrześcijańskiego kontemplatyka w zetknięciu się z Bożą obecnością, o której pewność daje mu jego wiara, a doświadczenie uczyniło już żywą. Może dojść aż do tych stref, gdzie daje się odczuć tchnienie Słowa-Oblubienicy i słodki uścisk Ojca w płomiennej atmosferze Ducha miłości. W oparciu o te bogactwa, które jednak chce jeszcze przekroczyć, dusza posuwa się dalej w tym ogołoceniu i prostocie wewnętrznej jakich sekret zdradza jej pustynia, by przez wiarę jeszcze bardziej ogołoconą i czystą osiągnąć byt i życie Boga, za którym tęskni. Tak po czterdziestu dniach drogi przez pustynię, na samotnej górze Horeb odczuł Eliasz tchnienie wietrzyka odkrywającego mu obecność Boga.
Dlatego jest rzeczą normalną, że kontemplatyk, który dostrzegł Boga w tej wewnętrznej i zewnętrznej pustyni „tych namaszczeniach Ducha Św. delikatnych i wzniosłych, o subtelności i czystości niezwykłej a łatwo utracalnej"[2], ten kontemplatyk nie tylko spragniony jest za mkniętej klauzury, ale tęskni za samotnym eremitażem i za milczącym ogołoceniem pustyni. Gdyby nie miał tego właśnie pociągu, słusznie można by wątpić o jakości jego doświadczenia duchowego.
To są niewątpliwe prawdy, oparte na doświadczeniach, których wartości nie można zaprzeczyć.
Ale nasuwa się tu praktyczny problem, ogromnie ważny, którego nie możemy pominąć. Czy trzeba mieszkać na pustyni, by stać się kontemplatykiem i zabezpieczyć rozwój łask kontemplacyjnych? Lub jeszcze jaśniej: czy kontemplacja, potrzebująca zawsze milczenia, w tym samym stopniu wymaga przebywania na pustyni?
Częściową odpowiedź na to pytanie daje nam już wyżej cytowane świadectwo Św. Teresy o duchowej i kontemplacyjnej wartości zajęć wyznaczanych nam przez posłuszeństwo: „Wierzcie mi, siostry, nie długość czasu poświęconego na modlitwę stanowi o postępie duszy. Bo i te posługi zewnętrzne, gdy na nich przez posłuszeństwo czy dla pożytku drugich czas trawicie, wielką wam będą do postępu wewnętrznego pomocą i w jednej chwili lepiej was mogą przysposobić do zapałów miłości Bożej niż długie godziny rozmyślania. Wszystko to jedynie z ręki Pana przyjść nam może"[3].
Inne jeszcze powody skłaniają nas do rozdzielenia tych dwóch zagadnień: samotności i milczenia.
Jest wielu ludzi oddanych życiu duchowemu, dla których życie w samotności byłoby marzeniem nieosiągalnym. Jeden żyje w małżeństwie, obciążony rodziną, a obowiązki, jakie wypływają z jego sytuacji, narzucają mu codzienne zajęcia bradzo absorbujące pośród burzliwego życia na świecie. Inny ma powołanie do apostolstwa zewnętrznego i zajęty jest wieloma dziełami, jakie jego zapał powołał do życia, a przynajmniej musi podtrzymywać. Ci musieliby wahać się pomiędzy życiem samotnym a tym, jakim jest ich życie. Nie czas już teraz na to. Poza tym dokonali swego wyboru idąc posłusznie za światłem swojego powołania. A teraz są związani sprawami, od których nie mogą się uchylić, i jakie Bóg nałożył na nich, by je spełnili wiernie.
Czyż ta działalność apostolska, tak konieczna do rozszerzenia królestwa Bożego, czyż wypełnianie najświętszych obowiązków rodzinnych byłoby nie do pogodzenia z wymaganiami, jakie stawia kontemplacja i wyższe życie duchowe? Czyż dusze stęsknione za Bogiem i spragnione tego, by stać się jeszcze gorliwszymi w wielkiej działalności, jakiej wymagają istotne obowiązki stanu, miałyby być skazane na to, by nigdy nie dojść do pełni Bożej, za którą tęsknią, choć Bóg sam je odsunął od samotności pustyni? Nie możemy tak sądzić; przecież ta sama Mądrość wzywa wszystkich do źródeł wody żywej, a równocześnie nakłada na nich te zajęcia zewnętrzne. Mądrość jest jedna, zharmonizowana w swych wezwaniach i wymaganiach. Mądrość silna i słodka, „tchnienie mocy Bożej", igra z przeszkodami, by rozlewać się poprzez wszystkie wieki w duszach świętych i tworzyć z nich przyjaciół Boga i proroków.
Życie w samotności wymaga ponadto siły i przymiotów zastrzeżonych tylko dla wybrańców.
Uciekając od świata i bliźnich, nie ucieknie się od siebie samego. Wobec horyzontów naturalnych i w ograniczonym odtąd polu działalności wyłania się własne ja, staje się często niespokojne, a zawsze narzuca się psychicznej świadomości. Bezczynność denerwuje, samotność i milczenie potęguje roztargnienia, a równocześnie wyostrza władze spostrzegawcze. Poruszenia duszy i jej władze, myśli, obrazy, wrażenia i odczucia tworzą się szybko, postępują ze sobą bez jakiegoś zewnętrznego wstrząsu, który by przerwał lub zmienił ich bieg; kryją się w duszy, narzucając się z taką ostrością natarczywą, a niekiedy nawet bolesną, że niemal przesłaniają rzeczywistości nadprzyrodzone, które dusza spodziewała się kontemplować w sobie i w Bogu. Dusza przebywając na pustyni, by znaleźć Boga, często znajduje tylko samą siebie.
Jeśli dodamy do tego, że złe duchy mieszkają na pustyni; że tu chronią się po porażkach, by znaleźć odpoczynek (Łk 11, 24)\ że kuszą ze szczególniejszą gwałtownością tych, którzy tam mieszkają, jak tego dowodzi opowiadanie o pokusach Jezusa w czasie Jego przebywania na pustyni i to, że żywoty świętych mówią nam o pobożnych pustelnikach; jeśli przypomnimy sobie w końcu, że złe duchy świetnie potrafią powiększać zamieszanie wywołane bezczynnością, by z niego korzystać, że potrafią roztoczyć swoje uroki i zapuścić swoje sieci, wtedy zrozumiemy, że pustynia woła o dusze silne, temperamenty zrównoważone, że jest ona naprawdę ojczyzną mocnych.
Ileż zresztą złudzeń w najszczerszych i najgorętszych pragnieniach życia pustelniczego! Mistrzowie, których doświadczenie i obowiązki stawiają u wejścia do pustyni, by tam przyjmować ludzi o dobrej woli, wiedzą o tym, i z nadprzyrodzoną życzliwością, jaką okazują, łączą zawsze roztropną ostrożność, usprawiedliwioną zbyt często przez przeszłość. Czyż nie powiada się, że u kartuzów eliminuje się dziewięciu z dziesięciu postulantów, zanim się któregoś przyjmie i podda próbie? Pomiędzy tymi duszami o dobrej woli, szczerze wprawdzie, ale mało oświeconej, znajdują się mizantropi będący ciężarem dla siebie i dla innych, dyletanci poszukujący żywych wrażeń, leniwcy rozmiłowani w spoczynku, jak również melancholicy poszukujący ciemności i cierpienia, słabi, choć sympatyczni, których jakaś porażka życiowa albo tylko perspektywa wysiłku zniechęciła; znajdzie się również wielka liczba dusz o pewnym doświadczeniu mistycznym, spragnionych pokoju i wrażeń nadprzyrodzonych, ale zbyt słabych i za mało oczyszczonych, by znieść doświadczenia silniejsze i znosić samych siebie.
Każdy z tych wypadków jest wypadkiem nowym, na który tylko doświadczenie może rzucić pewne światło. Jeżeli mądre kierownictwo temu nie zapobiegnie, wówczas samotność z siłą niemal brutalną rozbije te dusze i bez miłosierdzia odrzuci je jako rozbitków psychicznych i moralnych. Zgodnie z prawdą dodajemy, że niekiedy samotność je zatrzyma, ale wówczas te dusze, nie odnalazłszy Boga tak jak tego się spodziewały, robią wrażenie, że gdzie indziej lepiej spełniłyby swoje życiowe zadanie.
Gdyby samotność pustyni była koniecznie potrzebna dla rozwoju kontemplacji, trzeba by dojść do wniosku, że wszyscy ci, którzy nie mogą z niej korzystać, wszyscy, którzy nie mogą jej znieść lub znoszą ją źle, byliby niezdolni do dojścia do kontemplacji, która zatem byłaby zarezerwowana dla niewielu uprzywilejowanych.
Opinia taka jest zniechęcająca, a przecież bardzo rozpowszechniona. Ona to stworzyła głęboki przedział między kontemplatykiem a człowiekiem czynu do tego stopnia, że kazała nam wierzyć, iż te dwie formy życia są dwiema różnymi drogami podległymi całkiem innym prawom; ona w konsekwencji przedstawia nam kontemplatyka i człowieka czynu jako dwóch braci, jeżeli nie nieprzyjaznych wobec siebie, to przynajmniej całkiem do siebie niepodobnych, każąc mieć pierwszemu spojrzenie wyłącznie utkwione w niebo, a drugiemu zająć się sprawami doczesnymi, uwalniając pierwszego od wszelkiego wpływu na życie swojej epoki, drugiego wyzbywając z wszelkich aspiracji do głębszego życia wewnętrznego.
Przeciwko temu podziałowi, wygodnemu dla użytku logików bardziej troszczących się o jasność pojęć niż o prawdę, protestuje zarówno zdrowe pojęcie o życiu duchowym, jak i osiągnięcia świętości, jakie widzimy u świętych.
Już mówiąc o darach Ducha Świętego widzieliśmy, jak dwoje świętych: św. Teresa od Jezusa i Św. Jan Bosco, o życiu duchowym i zewnętrznym tak niepodobnym, bo kiero wanym przez różne dary Ducha Świętego, upodobnili się zadziwiająco na szczytach przez charyzmaty, jakimi byli obdarzeni.
Ale wróćmy do podjętego problemu i postarajmy się go rozwiązać. W jakiej mierze kontemplacja, a mówiąc ogólniej, działanie Boże w duszy, wymaga samotności. Aby się nie zabłąkać w rozważaniach czysto spekulatywnych, oprzyjmy się mocno o rzeczywistość i zapytajmy faktów konkretnych o praktyczne rozwiązanie tego problemu.
Życie proroka w Izraelu wydaje nam się wymowne w tym przedmiocie, zwłaszcza że zasady, na jakich się ono opierało, zostały wyjaśnione ich zastosowaniem w Karmelu.
Pismo święte, pokazując nam rozwój życia narodu żydowskiego, mówi nam również o instytucji, którą nazwano profetyzmem żydowskim. Bóg zastrzegł sobie bezwzględną władzę nad narodem wybranym, który wyrwał z niewoli egipskiej i wprowadził do ziemi Izraela pod przewodnictwem Mojżesza i Jozuego. Oddawał lud swój w niewolę sąsiednich narodów, kiedy ten lud był niewierny, a wzbudzał sędziów, którzy go uwalniali, kiedy chłosta otwierała mu oczy na jego błędy.
Pewnego dnia Izraelici znaleźli Samuela, swojego sędziego, i zażądali od niego, by ustanowił nad nimi stałego króla. Ta próba nie podobała się Bogu: „Nie ciebie odrzucają - rzekł do Samuela - lecz Mnie odrzucają jako króla nad sobą... Teraz jednak wysłuchaj ich głosu, tylko wyraźnie ich ostrzeż i oznajmij im prawo króla, który ma nad nimi panować" (1 Sm 8, 7-9).
Bóg nie chciał poświęcić żadnego ze swoich praw do narodu wybranego, w którym złożył mesjanistyczne obietnice; ażeby strzec swojej nad nim władzy, ustanowił instytucję proroków, czyli profetyzmu, która przetrwała aż do czasów niewoli babilońskiej.
Prorok to człowiek wybrany przez Boga, aby bronił Jego praw w Izraelu przeciw nadmiernej władzy i niegodziwości królów oraz niewierności ludu.
Ten wybór nadawał prorokowi stałe posłuszeństwo i nadzwyczajną władzę. Niektórzy spośród proroków-pisarzy opowiedzieli nam swoje powołanie (Jr 1, 5-10).
Izajasz opowiada również, jak został powołany do misji prorockiej i jak serafin oczyścił jego usta rozżarzonym węglem. Mniej wiemy o tym, jak wyglądało wezwanie proroków, którzy nie pisali i których nazywano prorokami czynu. Pismo święte przedstawia, jak prorok Eliasz, tesbitczyk, powstał nagle „jak ogień" i zaczął swoje prorockie posłannictwo (1 Kri 17; Syr 48, 1).
To powołanie jest prawdziwym owładnięciem przez Boga, który oddziela proroka od jego środowiska, jego rodziny i pociąga go na pustynię. Prorok stawszy się w pełnym tego słowa znaczeniu „człowiekiem Bożym" żyje odtąd na marginesie społeczeństwa, osamotniony przez swoją łaskę i przynależność do Boga. Nie ma stałego mieszkania; idzie tam gdzie duch go prowadzi, pozostaje tam, gdzie on mu każe, wędruje poprzez całą Palestynę, najczęściej żyjąc jednak w samotności.
Co czyni? Jest na rozkazach Boga, słucha Jego słów i dlatego trzyma się zawsze w Jego obecności: „Vivit Dominus in cujus conspectu sto! - Na życie Pana, Boga Izraela, któremu służę!" - woła Eliasz, największy z proroków czynu.
Ta odpowiedź wiary i ufności na całkowite owładnięcie przez Boga stwarza postawę wybitnie kontemplacyjną. W samotności ustala się cudowna wymiana pomiędzy Bogiem a duszą Proroka. Bóg daje się z wspaniałomyślnością, powiększaną jeszcze niewiernością wybranego ludu, jakby zaspokajał swoją potrzebę oddawania się. Prorok przyjmuje niekiedy w swojej duszy łaskę, przeznaczoną dla Izraela.
Prorok oddaje się z ufnością coraz doskonalszą; jego spojrzenie, jego wiara oczyszczają się. Analizując w ostatnim rozdziale widzenie na górze Horeb, widzieliśmy, jak wzniosłe i czyste wymagania stwawia prorok Eliasz, kiedy Bóg roztacza przed nim zewnętrzne nadprzyrodzone objawienia. On pragnie tylko samego Boga i będzie dopiero nasycony, kiedy spostrzeże Go w tchnieniu wietrzyka.
Zaledwie domyślić się można - a trzeba by mieć spojrzenie i pióro św. Jana od Krzyża, by przeniknąć i opisać zażyłość Boga ze swoim Prorokiem - dzieła uświęcenia i dokonanego przekształcenia: „Co ty tu robisz, Eliaszu?" - pyta Bóg. A Prorok odpowiada: „Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana, Boga Zastępów, iż Izraelici opuścili Twoje przymierze, rozwalili Twoje ołtarze i Twoich proroków zabili mieczem. Tak że ja sam tylko zostałem, a oni godzą jeszcze i na moje życie" (1 Kri 19, 14). Interesy Boże są interesami Proroka. Płomień Bożej sprawiedliwości pożera go, a te ognie są zbyt gorące. I rzeczywiście Bóg musi zwrócić uwagę Proroka na to, że jest jeszcze w Izraelu siedem tysięcy mężów, którzy nie zgięli kolana przed Baalem. Prorok staje się wielkim widzącym rzeczy wieczne i domownikiem Boga.
Ale nie dlatego tylko uczynił go Bóg prorokiem, aby był jego wiernym przyjacielem: chciał mieć w nim również uległe narzędzie w spełnieniu swoich zamiarów. Pada nakaz Boży... a oto Prorok spieszy, by spełnić swoje niebezpieczne posłannictwo, nieść poselstwo do króla o czekającej na niego karze, zebrać lud na Karmelu, zabić kapłanów Baala czy nałożyć prorocki płaszcz na Elizeusza.
Te posłannictwa są wyczerpujące: prorok odczuwa zmęczenie, widzi niebezpieczeństwa, doświadcza własnych słabości; ale jakąż troskliwość okazuje Bóg, by zaspokoić wszystkie potrzeby swojego wysłańca! Kruki przynoszą mu pożywienie nad potok Kerit; mąka i oliwa niewiasty, wdowy z Sarepty, cudownie rozmnaża się przez cały czas panującego głodu; anioł dwukrotnie przyniesie mu chleb, który podtrzyma jego siły w czasie czterdziestu dni maszu przez pustynię!
Moc Boża towarzyszy wszystkim czynom i słowom Proroka. Modli się, a oto „ogień zstępuje z nieba na ofiarę przy- gotwaną na Karmelu". Powstał Eliasz prorok jak ogień - powiada Eklezjastyk - a słowo jego płonęło jak pochodnia" (Syr 48, 1). Król Ochozjasz posyła oddział wojska złożony z pięciu tysięcy ludzi, aby go pojmać: Prorok każe zstąpić z nieba ogniowi, który ich spali. Drugi oddział ulegnie temu samemu losowi. Trzecia grupa znajdzie zmiłowanie dzięki pokornej postawie swojego przywódcy.
By wyciągnąć praktyczną lekcję z tych faktów, oddzielmy od nich wszystkie zadziwiające cuda, jakie je otaczają, a zatrzymajmy się tylko nad harmonijną jednością kontemplacji i czynu, jakiej dokonał Prorok w swoim życiu. Zaznaczmy, że harmonia tej syntezy nie wywodzi się z mądrego dawkowania zajęć zewnętrznych i ćwiczeń duchowych, czy z jakiejś równowagi ustalonej przez roztropność, która by odpowiadała równocześnie pragnieniom zażyłości z Bogiem i konieczności apostołowania. Równowaga ta i synteza dokonane zostały w życiu Proroka przez Boga, który nim owładnął i kierował. Prorok stale poszukuje Boga i stale oddaje się zajęciom wewnętrznym czy zewnętrznym. Poświęca się im, i to jest całe jego zajęcie. Do Boga należy dysponować, czy ma go zatrzymać w samotności, czy posłać tu czy gdzie indziej. Jego ufne oddanie się Bogu prowadzić go będzie do najtajniejszych zażyłości z Bogiem, popchnie do go zewnętrznych przedsięwzięć wymagających najwyższej odwagi, ale po spełnieniu zadania stale prowadzić go będzie z powrotem do Boga, który mieszka na pustyni. Vivit Domi- nus in cujus conspectu sto! Harmonia pomiędzy kontemplacją a czynem uskuteczniona została przez samą Mądrość Bożą, a to dzięki owładnięciu przez nią Prorokiem i dzięki jego wierności.
Profetyzm zniknął w Izraelu w czasie niewoli babilońskiej. Ale Eliasz stworzył szkołę. Uczniowie zbierali się wokół niego. Później przyjdą pustelnicy osiedlić się na Karme lu i w pustyniach palestyńskich, by żyć jego duchem i jego łaską. Zakon karmelitański będzie powoływał się na to szlachetne pochodzenie[4]. Święta Teresa będzie prowadzić dusze do szczytów zjednoczenia wskazując na zasady owładnięcia przez Boga i współpracy z Jego działaniem. Mieszkania w Jej Twierdzy nie są niczym innym, jak tylko etapami tego zjednoczenia. Na szczytach dokona się ta harmonijna synteza, jaką podziwialiśmy u Proroka: dusza żyje tutaj w doskonałym zjednoczeniu z Bogiem, a równocześnie płonie gorliwością o Jego chwałę. W tym okresie jest naprawdę „córką Eliasza" i żyje jego duchem.
Dlatego właśnie, że duch Eliasza ogarnął jej duszę, odczuwała św. Teresa, w chwili gdy miała powiększyć liczbę klasztorów karmelitańskich, że jej dziełu brakuje czegoś istotnego. Karmelitanki w swoich klauzurach mogły dojść do wysokiej kontemplacji, gorzeć płomieniem miłości Bożej, ale nie mogły oddać się Bogu jak Prorok w celu spełnienia dzieł zewnętrznych. Będzie zatem Święta zanosić liczne prośby do generała karmelitów, by otrzymać zezwolenie na fundacje klasztorów karmelitów kontemplatywnych, a równocześnie oddanych pracy nad duszami. Nie założyła jeszcze drugiego klasztoru karmelitanek, kiedy takie pozwolenie zostało udzielonej
Nie zamierzamy tutaj kreślić historii tych trudnych fundacji ani sporów, jakie one wywołały. Te początkowe dyskusje, jak również i te, jakie nastąpiły później już w łonie samej Reformy karmelitańskiej, interesują nas tylko o tyle, że dostarczają nam praktycznych wniosków w omawianym przedmiocie.
Zauważono, że Prorok, jak każdy sprawiedliwy, nie ma innych praw prócz prawa Mądrości miłości, która go podtrzymuje i daje natchnienie. Jego stan jest stanem doskonałości. Jest do niego podniesiony przez swoje nadzwyczajne powołanie. Wszyscy ci, którzy powołują się na ducha prorockiego i chcą nim żyć, nie mogą ubiegać się o podobny przywilej. Dojdą do tego, ale kolejnymi etapami, praktykując ascezę, organizując swoje życie. Roztropność, jaką prorok, oddany całkowicie Mądrości, miał prawo zaniedbywać, odzyskuje swoje prawa i dyktuje zasady obowiązujące w okresach wstępowania.
Jak iść prosto ku szczytom tego ideału prorockiego, jak nim żyć, to znaczy jak złączyć kontemplację i czyn - zanim się go nie posiądzie w pełni?
I tutaj powstaje prawie odwieczny konflikt dwu różnych tendencji: temperamentu kontemplacyjnego, lękającego się utracić kontemplację, i temperamentu czynnego, odnajdującego swoją radość i zadowolenie w życiu czynnym. Obie z tych sprzecznych skłonności nie doprowadzają do zwycięstwa: pierwsza zagubia się w egoizmie duchowym, zapoznając oddanie samego siebie, druga w rozproszeniu niszczącym kontemplację. Jen konflikt zrodził się również w łonie Reformy terezjańskiej. Człowiek genialny, wielki zakonnik - największy, jak mówiono w Reformie, po świętych Teresie i Janie od Krzyża - o. Tomasz od Jezusa dał rozwiązanie tego problemu, którego płodne skutki wykazały jego wzniosłość. Jego życie i jego dzieło należą do powszechnej historii Kościoła.
Tomasz od Jezusa (Diaz Sanchez d'Avila) urodził się w Andaluzji w r. 1564, w czasie kiedy Św. Teresa przeżywała swoje pierwsze spokojne lata w klasztorku św. Józefa w Awili. Obdarzony niezwykłą inteligencją, mając lat dziewiętnaście zaznajomił się już ze wszystkimi gałęziami wiedzy kościelnej. Studiował w Baezie prawo świeckie, w czasie kiedy św. Jan od Krzyża był rektorem kolegium karmeli- tańskiego. Studiując nieco później w Salamance - dzięki jednemu ze swoich przyjaciół, krewnemu św. Teresy - czytał kopię dzieł Świętego. Dzieła te podbiły jego serce, a kiedy przyjaciel jego wstąpił do karmelitów bosych, Tomasz po szedł w jego ślady. Profesję złożył w r. 1587, wyświęcony na kapłana w r. 1589, został natychmiast wysłany do Sewilli jako profesor.
Oto ten kontemplatyk podejmuje teraz życie czynne. Narzuca mu się praktyczny problem :jak połączyć kontemplację i życie czynne z życiem zakonnym i zajęciami profesora? Zastanawia się, modli się, porządkuje swoje idee, swoje doświadczenie i pisze memoriał. W tym memoriale gorąco zaleca, w łonie Reformy terezjańskiej karmelitów bosych, tworzenie klasztorów, które by były prawdziwymi kartuzjami. W tych kartuzjach, nazwanych przez niego „świętymi pustelniami", ostrość będzie większa, milczenie stałe; będą tam oddzielne domki pustelnicze, w których zamkną się pustelnicy w czasie Adwentu. Wielkiego Postu czy innych okresach. Ten pobyt w pustelni powinien podtrzymać ducha kontemplacyjnego, ustrzec zakonników i zakon przeciwko przerostom życia czynnego; powinien również przygotować do życia czynnego; głębiej oddając dusze w owładnięcie przez Boga. Święta pustelnia powinna zapewnić równowagę życia mieszanego, dając w nim przemożny i kierowniczy wpływ kontemplacji.
Memoriał został przedstawiony o. Dorii, który przeraził się tym projektem: lękał się on, by pustelnie nie opróżniły innych konwentów z najlepszych zakonników. Ciasny to rachunek, ale nie trzeba mu tego zbyt surowo wyrzucać, gdyż w dwa lata później zatwierdził ten projekt i polecił go wykonać.
Pustelnia została założona w Bolarque nad brzegami Tagu. O. Tomasz, po jej inauguracji, nie mógł sam z niej korzystać, gdyż był profesorem, a wkrótce został prowincjałem Starej Kastylii, mając lat 35. Zakłada nową pustelnię w pobliżu Salamanki i, po ukończeniu swego prowinc- jalatu, zamyka się w niej. Pozostanie tu przez siedem lat jako przeor.
Płodne to lata! Tomasz od Jezusa pije ze źródła żywej wody i przygotowuje się do tego, by z jego duszy wytrysła ta woda dla dusz tych wszystkich, którzy łakną i pragną Boga. Rozmyśla i pracuje. Ale oto papież Paweł V, który usłyszał o nim, wzywa go do Włoch, by powierzyć mu apostolat misyjny. Tomasz waha się.
Światło wewnętrzne potwierdza jednak wezwanie głowy chrześcijaństwa. Jak Eliasz w swojej jaskini, żyjąc w obecności Boga odczuł on rozpalający go zapał o chwałę Bożą. Czyż św. Teresa nie odczuła również tych płomiennych zapałów po spokojnych latach przepędzonych u św. Józefa w Awili? Jednakowa łaska wywołuje jednakowe skutki w duszach. O. Tomasz od Jezusa udaje się do Włoch i oddaje się do dyspozycji papieża.
Ażeby odpowiedzieć na pragnienie papieża, a równocześnie uskutecznić myśl drogą św. Teresie, proponuje papieżowi założenie trzeciej kongregacji karmelitańskiej, nazwanej „Kongregacją św. Pawła", która by była kongregacją poświęconą wyłącznie misjom. Jesteśmy w początkach wieku XVII: ten kontemplatyk wyprzedza historię Kościoła.
Ojciec Piotr od Matki Bożej, generał Kongregacji włoskiej, który popierał o. Tomasza od Jezusa, zmarł w czasie tych starań. Jego następcy udało się uchylić brewe erygujące Kongregację św. Pawła. O. Tomasz od Jezusa, zbiegły z Hiszpanii, podejrzany przez swoich współbraci, popadł w niełaskę. Wykorzystał to, by uporządkować swoje myśli o apostolstwie misyjnym. Dzieło, jakie wówczas napisał: De procuranda salute omnium gentium, jest prawdziwą summą
0 apostolstwie misyjnym i będzie przez długi czas klasycznym podręcznikiem przyjętym przez Kongregację Rozkrze- wiania Wiary. Tomasz od Jezusa zaleca w tym dziele przede wszystkim stworzenie w Rzymie centralnego organu, który by podtrzymywał, kierował i koordynował prace misyjne na całym świecie. Taki organ rzeczywiście zostanie stworzony i przekształci się w Kongregację Rozkrzewiania Wiary.
Mówi również o. Tomasz o konieczności seminariów misyjnych, oddzielnych dla każdej rasy.
Papież nie zapomniał o o. Tomaszu od Jezusa. Obdarzył go znów swoimi względami i powierzył mu projektowanie fundacji we Francji i Belgii.
W r. 1610 o. Tomasz od Jezusa jest w Paryżu i czyni pierwsze starania, które uwieńczone zostaną założeniem w następnym roku konwentu przy ulicy Vaugirard. W tej zresztą chwili jest on już we Flandrii, gdzie przyjął z wielką radością czcigodną Annę od Jezusa. Jako przełożony karmelitanek i prowincjał, w ciągu 12 lat (1611-1623) zakłada liczne klasztory męskie i żeńskie: w Brukseli, Lowa- nium, Anvers, Kolonii, Tournai, Malines, Liège, Walencji itd. itd. Nie zapomina o tym, że święta pustelnia jest konieczna dla życia jego zakonu, i w r. 1619 zakłada ją w Marlagne, niedaleko Namur.
Wśród tych prac fundacyjnych i administracyjnych znajduje jeszcze czas, by wydać wielkie swoje traktaty o życiu duchowym: Praktyka żywej wiary, O modlitwie i O boskiej kontemplacji.
W r. 1623 powraca do Rzymu jako definitor generalny i tam umiera świątobliwie w r. 1627.
O. Tomasz od Jezusa zostawił nam przykład i naukę bardzo interesującą. Prorok wykazał nam równowagę kontemplacji i czynu urzeczywistnioną owładnięciem przez Boga.
Przez powołanie do życia świętych pustelni, o. Tomasz od Jezusa uczy nas, jak stopniowo poddawać się temu owładnięciu przez Boga i jak zapewnić równowagę duchową swego życia, zanim to owładnięcie nie zostanie całkowicie dokonane.
Krótkie wnioski z jego żywego nauczania, które posłużą nam jako praktyczne konkluzje naszego studium, można by tak sformułować:
1. Samotność, jeżeli zapewnia milczenie, wydaje się być konieczna do rozwoju kontemplacji nadprzyrodzonej. Musi zatem stać się częścią każdego życia kontemplacyjnego.
2. Wystarczy samotność okresowa, ale dlatego że jest okresowa, powinna być głębsza i tym czujniej otoczona opieką, im bardziej zagrożona jest przez przemożny wpływ świata.
3. Aktywność apostolska i kontemplacja, tak chronione i karmione chlebem codziennej modlitwy, mogą się połączyć w równowadze harmonijnej, która je oczyszcza, ubogaca i zapładnią wzajemnie.
4. Ta właśnie doskonała równowaga kontemplacji i życia czynnego jest cechą charakterystyczną proroka: ona również stwarza doskonałego apostoła.
Taka jest nauka o. Tomasza, a jej znaczenie i wartość wydają się nam wielkie dla naszej epoki.
Marie – Eugène de l’Enfant Jésus
Chce widzieć Boga s.483-499
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz