Ojciec Gabriel wybudował cerkiew i pustelnię
Po wielu staraniach udało się w końcu uzyskać pozwolenie na wizytę ojca Gabriela z grupą chórzystów i z ekipą telewizyjną w Ławrze Kijowsko-Peczerskiej. Archimandryta chciał się pomodlić w tym świętym dla prawosławia miejscu, przy grobach świętych Antoniego i Teodozjusza, patronów budowanej przez siebie pustelni na otoczonym korytem rzeki Narew i hektarami bagien pagórku w pobliżu wsi Odrynki. Chciał ich prosić o błogosławieństwo dla tego przedsięwzięcia.
Jerzy Kalina, autor filmu „Archimandryta”, będącego dokumentalnym zapisem powstawania skitu na miejscu zwanym Kudakiem, wspomina ten wyjazd do Ławry Kijowsko-Peczerskiej jako jedno z ciekawszych doświadczeń. – Po pierwsze, wejście człowieka z kamerą do monasterskich pieczar, w których znajdują się relikwie czterdziestu pięciu świętych prawosławia i symboliczne groby Antoniego i Teodozjusza, to wydarzenie w tamtym miejscu niemal niemożliwe. Nam się udało, stąd mam naprawdę unikalne zdjęcia – opowiada. – A po drugie, dzięki ojcu Gabrielowi nadzwyczaj ciekawie mógł wyglądać nasz powrót z Kijowa.
Bo przecież trzeba było kupić coś do skitu. Ojciec Gabriel nie miał wątpliwości, z czym chce przyjechać: – Kupię kopułę – oświadczył. – Malutką czy trochę większą? – No, taką na cerkiew, normalną. Jak to, nie da się przewieźć. Jakoś przymocujemy na dachu samochodu ekipy reporterskiej TVP i dowieziemy. Jeszcze dzisiaj to wspomnienie wywołuje śmiech: – Wyobraziłem sobie, jak jedziemy najpierw przez Ukrainę, potem po polskich drogach samochodem z kopułą cerkiewną na dachu – mówi Jerzy Kalina. – Na szczęście ojciec Gabriel obejrzał dostępne kopuły i stwierdził, że straszna tu tandeta. Kupiliśmy ogromną ikonę przedstawiającą świętych kijowsko-peczerskich. I tak całą drogę denerwowałem się, co będzie, jak stłucze się szkło. Ale udało się dowieźć ikonę w całości. Dzisiaj już wisi w cerkwi na Kudaku.
Pogłoski o tym, że archimandryta Gabriel, przełożony i zielarz z Ławry Supraskiej, zamierza rozpocząć pustelnicze życie w skicie, który sam stworzy, pojawiły się kilka lat temu. Mnich długo nie chciał nic o swoim projekcie mówić.
– Na Kudaku koło Odrynek pierwszy raz byłem ponad cztery lata temu, kiedy stał tam jedynie stary barakowóz sprowadzony z jakiegoś placu budowy obity deskami, taki wóz Drzymały, w którym mieszkał ojciec Gabriel – wspomina Kalina.
Zakonnik roztoczył wtedy przed nim wizję: tu będzie dom dla pustelników, tu stanie pasieka, dookoła wzgórza będzie fosa, w której będzie się hodować ryby, żeby potem karmić nimi wiernych. A od stałego lądu wybuduje się do samego wzgórza kładkę, bo przecież wiosną, jesienią i zimą nie ma tu jak dojść przez bagna. A tu, na środku wzniesienia, stanie cerkiew.
– Na Kudaku koło Odrynek pierwszy raz byłem ponad cztery lata temu, kiedy stał tam jedynie stary barakowóz sprowadzony z jakiegoś placu budowy obity deskami, taki wóz Drzymały, w którym mieszkał ojciec Gabriel – wspomina Kalina.
Zakonnik roztoczył wtedy przed nim wizję: tu będzie dom dla pustelników, tu stanie pasieka, dookoła wzgórza będzie fosa, w której będzie się hodować ryby, żeby potem karmić nimi wiernych. A od stałego lądu wybuduje się do samego wzgórza kładkę, bo przecież wiosną, jesienią i zimą nie ma tu jak dojść przez bagna. A tu, na środku wzniesienia, stanie cerkiew.
– Tylko słuchałem i kiwałem głową – mówi Jerzy Kalina. – Nie komentowałem. Tylko w duchu sobie myślałem, że to czysta fantazja: bez prądu, bez bieżącej wody, w miejscu, gdzie nawet telefony komórkowe nie zawsze działają, planować takie rzeczy.
Ale jest coś takiego w ojcu Gabrielu, w szczerym spojrzeniu jego oczu, w spokojnym głosie, że potrafi swoim entuzjazmem i wiarą w powodzenie zarazić innych.
– Postanowiłem towarzyszyć mu z kamerą, robić dokumentację budowy skitu – opowiada Kalina. – Nastawiłem się na pracę długodystansową. W rezultacie od pierwszych zdjęć do zmontowania gotowego filmu minęło trzy i pół roku. Z nagranych ponad trzydziestu godzin powstał niespełna godzinny film.
Ale jest coś takiego w ojcu Gabrielu, w szczerym spojrzeniu jego oczu, w spokojnym głosie, że potrafi swoim entuzjazmem i wiarą w powodzenie zarazić innych.
– Postanowiłem towarzyszyć mu z kamerą, robić dokumentację budowy skitu – opowiada Kalina. – Nastawiłem się na pracę długodystansową. W rezultacie od pierwszych zdjęć do zmontowania gotowego filmu minęło trzy i pół roku. Z nagranych ponad trzydziestu godzin powstał niespełna godzinny film.
Mieszkańcy wsi od pierwszych chwil, kiedy już było wiadomo, że to właśnie tutaj, na Kudaku, archimandryta Gabriel będzie budował skit, nie posiadali się ze szczęścia. Od lat w lokalnej tradycji krążyły przecież legendy o monastyrze stojącym na wzniesieniu wśród narwiańskich bagien. Niektórzy nawet słyszeli dzwony, bijące gdzieś pod ziemią. Wielu z nich wierzyło, że kiedyś tu stanie cerkiew.
– Skit, czyli pustelnia, to miejsce szczególne w prawosławnej tradycji monastycznej – mówi Jerzy Kalina. – Kiedyś istniały takie w sąsiedztwie każdego wielkiego monasteru. Ławra Kijowsko-Peczerska miała ich co najmniej kilka. Do skitu udawali się mnisi pragnący odpocząć, wyciszyć się po codziennym gwarze klasztornego życia. Tam mogli się oddawać modlitwom, medytacji, zbliżyć się do Boga.
W Polsce, a kto wie, czy i nie dalej na zachód od nas, w tej chwili skit ojca Gabriela jest jedyną pustelnią prawosławną.
– Skit, czyli pustelnia, to miejsce szczególne w prawosławnej tradycji monastycznej – mówi Jerzy Kalina. – Kiedyś istniały takie w sąsiedztwie każdego wielkiego monasteru. Ławra Kijowsko-Peczerska miała ich co najmniej kilka. Do skitu udawali się mnisi pragnący odpocząć, wyciszyć się po codziennym gwarze klasztornego życia. Tam mogli się oddawać modlitwom, medytacji, zbliżyć się do Boga.
W Polsce, a kto wie, czy i nie dalej na zachód od nas, w tej chwili skit ojca Gabriela jest jedyną pustelnią prawosławną.
Wszystko, co powstało na Kudaku w ciągu niespełna trzech lat, wybudowane zostało rękoma mieszkańców Odrynek i okolicznych wsi. I ojca Gabriela, który od ciężkiej fizycznej pracy nie stroni. Tylko cerkiew na Kudaku budowali góralscy cieśle z Chochołowa. Było to dla nich prawdziwe wyzwanie. Bo – jak mówili – co innego chałupę czy karczmę postawić, a co innego cerkiew.
Sosnowe bale na świątynię zamówione zostały w tartaku gdzieś na Mazurach. Tam przeszły cały niezbędny proces przygotowawczy. I to tam najpierw pojechali cieśle z Chochołowa. Na miejscu złożyli budowlę według projektu, dostarczonego przez fundatora świątyni. Zobaczyli, że wszystko jest tak, jak trzeba, ponumerowali bale i rozebrali cerkiew – żeby ponownie złożyć ją na Kudaku.
Sosnowe bale na świątynię zamówione zostały w tartaku gdzieś na Mazurach. Tam przeszły cały niezbędny proces przygotowawczy. I to tam najpierw pojechali cieśle z Chochołowa. Na miejscu złożyli budowlę według projektu, dostarczonego przez fundatora świątyni. Zobaczyli, że wszystko jest tak, jak trzeba, ponumerowali bale i rozebrali cerkiew – żeby ponownie złożyć ją na Kudaku.
– Trafili tu jesienią, na wyjątkowo złą pogodę – opowiada Kalina. – Zamieszkali w jednym z gospodarstw agroturystycznych w okolicy. To był ich pierwszy kontakt z prawosławiem, widziałem, jak są zainteresowani nieco odmienną duchowością, obrzędowością. Oczywiście, zaprzyjaźnili się z ojcem Gabrielem. Kiedy po trzech miesiącach wracali do siebie, do Chochołowa, prosili, żeby nie zapomnieć o nich, kiedy cerkiew będzie wyświęcana, bo bardzo chcą przyjechać na tę uroczystość. Myślę, że to się stanie we wrześniu tego roku, kiedy już w świątyni znajdą się wszystkie niezbędne elementy wyposażenia związane z liturgią.
Cerkiew została ufundowana przez Bazylego Piwnika, warszawskiego biznesmena, który już nie po raz pierwszy wspomógł inwestycje Kościoła prawosławnego.
Cerkiew została ufundowana przez Bazylego Piwnika, warszawskiego biznesmena, który już nie po raz pierwszy wspomógł inwestycje Kościoła prawosławnego.
Dokument o tworzeniu pustelni na Kudaku powstawał dla telewizji Biełsat.
– Chciałem to zrobić jak najlepiej, uniknąć takiej szybkiej, codziennej publicystyki – mówi Jerzy Kalina. – Oprócz tego, że bardzo lubiłem ojca Gabriela, miałem też szczególnego rodzaju osobistą motywację. Akurat w tym okresie ciężko chorowałem. Naprawdę miałem takie myśli, że kto wie, czy to nie będzie ostatnia wartościowa rzecz, jaką w życiu uda mi się zrobić. Dlatego włożyłem w ten film wiele serca. Chciałem z kamerą wszędzie towarzyszyć ojcu Gabrielowi.
A to czasami doprowadzało do spięć. Zdarzało się, że mnich próbował ingerować w pracę filmowców, coś sugerować.
– W końcu zdobyłem się na szczerą z nim rozmowę w cztery oczy – wspomina Kalina. – Powiedziałem coś takiego: „Ojcze, ojciec wie, jak odprawić liturgię, jak ma wyglądać ślub, pogrzeb w cerkwi. Mnie by nawet do głowy nie przyszło wtrącać się i mieć swoje uwagi na ten temat. A ja wiem, jak się robi filmy. I proszę, żeby ojciec nie próbował zastępować mnie w roli reżysera”. I wystarczyło. Przyznał mi rację.
– Chciałem to zrobić jak najlepiej, uniknąć takiej szybkiej, codziennej publicystyki – mówi Jerzy Kalina. – Oprócz tego, że bardzo lubiłem ojca Gabriela, miałem też szczególnego rodzaju osobistą motywację. Akurat w tym okresie ciężko chorowałem. Naprawdę miałem takie myśli, że kto wie, czy to nie będzie ostatnia wartościowa rzecz, jaką w życiu uda mi się zrobić. Dlatego włożyłem w ten film wiele serca. Chciałem z kamerą wszędzie towarzyszyć ojcu Gabrielowi.
A to czasami doprowadzało do spięć. Zdarzało się, że mnich próbował ingerować w pracę filmowców, coś sugerować.
– W końcu zdobyłem się na szczerą z nim rozmowę w cztery oczy – wspomina Kalina. – Powiedziałem coś takiego: „Ojcze, ojciec wie, jak odprawić liturgię, jak ma wyglądać ślub, pogrzeb w cerkwi. Mnie by nawet do głowy nie przyszło wtrącać się i mieć swoje uwagi na ten temat. A ja wiem, jak się robi filmy. I proszę, żeby ojciec nie próbował zastępować mnie w roli reżysera”. I wystarczyło. Przyznał mi rację.
Kiedy na Kudaku nie było jeszcze nic poza wozem Drzymały – w którym mieszkał ojciec Gabriel – Kalina przyjeżdżał tam z kamerą. Pamięta mroźne zimy i zakonnika, ogrzewającego swój prowizoryczny dom żeliwną kozą. W ciasnym pomieszczeniu trzeba było utrzymywać temperaturę bliską 40 stopniom, bo kiedy tylko zaczynała spadać, za chwilę robiło się zimno nie do wytrzymania. Wiatr wszystko wywiewał przez szpary w starym barakowozie.
Ojciec Gabriel opowiadał o swoich spotkaniach z przyrodą w tym odludnym miejscu. Między innymi o wilkach, które go czasami odwiedzały w mroźne noce. Przychodziły, ale bez złych zamiarów.
– Bardzo chciałem to sfilmować, ale jak na złość wilki się nie pojawiały – wspomina Kalina. – Ojciec Gabriel w końcu powiedział: „Bo wilki przychodzą wtedy, kiedy same chcą, a nie na zawołanie”. Wiedziałem o tym, niestety. Żartowałem, że zostawię operatora i będzie tu siedział tak długo, aż sfilmuje wilka odwiedzającego zakonnika.
Operator i przyrodnik z zamiłowania Roman Wasiluk wpadł na inny pomysł: weźmiemy kilka psów syberian husky, jak je sfilmujemy o zmroku i z daleka, to nikt nie pozna, że to nie wilki. Ale ten pomysł upadł. Chyba dobrze, że tak się stało, przyznaje dziś autor filmu.
Ojciec Gabriel opowiadał o swoich spotkaniach z przyrodą w tym odludnym miejscu. Między innymi o wilkach, które go czasami odwiedzały w mroźne noce. Przychodziły, ale bez złych zamiarów.
– Bardzo chciałem to sfilmować, ale jak na złość wilki się nie pojawiały – wspomina Kalina. – Ojciec Gabriel w końcu powiedział: „Bo wilki przychodzą wtedy, kiedy same chcą, a nie na zawołanie”. Wiedziałem o tym, niestety. Żartowałem, że zostawię operatora i będzie tu siedział tak długo, aż sfilmuje wilka odwiedzającego zakonnika.
Operator i przyrodnik z zamiłowania Roman Wasiluk wpadł na inny pomysł: weźmiemy kilka psów syberian husky, jak je sfilmujemy o zmroku i z daleka, to nikt nie pozna, że to nie wilki. Ale ten pomysł upadł. Chyba dobrze, że tak się stało, przyznaje dziś autor filmu.
Na Kudaku systematycznie realizowała się wizja ojca Gabriela, w którą tak powątpiewał kilka lat temu Jerzy Kalina. Stanął dom dla pustelników, cerkiew. Ludzie zbudowali solidną kładkę nad mokradłami. To około kilometrowa ścieżka z solidnych desek z topoli – jedyna droga prowadząca do skitu podczas wiosennych i jesiennych roztopów.
Jest też pasieka, oczko w głowie ojca Gabriela. Zakonnik nauczył się pracy przy ulach, pokochał swoje pszczoły. Jeszcze korzysta z rad i nauk doświadczonego pszczelarza, ale coraz więcej potrafi zrobić sam.
Nie zarzucił też ziołolecznictwa, jednak z osobami potrzebującymi jego porady i ziół spotyka się raz w tygodniu we wsi Krzywiec.
– Od początku było wiadomo, że pustelnia nie może być miejscem, do którego będą tłumnie przybywać ludzie po zioła ojca Gabriela. Skit straciłby swój charakter – podkreśla Kalina.
Jest też pasieka, oczko w głowie ojca Gabriela. Zakonnik nauczył się pracy przy ulach, pokochał swoje pszczoły. Jeszcze korzysta z rad i nauk doświadczonego pszczelarza, ale coraz więcej potrafi zrobić sam.
Nie zarzucił też ziołolecznictwa, jednak z osobami potrzebującymi jego porady i ziół spotyka się raz w tygodniu we wsi Krzywiec.
– Od początku było wiadomo, że pustelnia nie może być miejscem, do którego będą tłumnie przybywać ludzie po zioła ojca Gabriela. Skit straciłby swój charakter – podkreśla Kalina.
Za to przez cały czas, codziennie właściwie, przychodzą tu miejscowi ludzie, którzy po prostu chcą pomóc przy budowie.
– Kiedyś przyjechałem zimą – wspomina filmowiec. – Na kładce spotkałem kobietę, staruszkę, która nie bojąc się wiatru i mrozu odśnieżała ją wielką łopatą. Zagadnąłem, czy to nie za ciężka dla niej praca. A ona na to: „A skąd! Ja taka szczęśliwa jestem, że tu skit mamy i ojca Gabriela, że żadna praca nie za ciężka. Z przyjemnością pomagam jak mogę”.
– Kiedyś przyjechałem zimą – wspomina filmowiec. – Na kładce spotkałem kobietę, staruszkę, która nie bojąc się wiatru i mrozu odśnieżała ją wielką łopatą. Zagadnąłem, czy to nie za ciężka dla niej praca. A ona na to: „A skąd! Ja taka szczęśliwa jestem, że tu skit mamy i ojca Gabriela, że żadna praca nie za ciężka. Z przyjemnością pomagam jak mogę”.
Innym razem Kalina spotkał dwie starsze panie z Odrynek, które na kolanach wyrywały trawę rosnącą wokół drzewa. Okazało się, że przyszły do ojca Gabriela, żeby pomóc mu przy pracy, a on akurat nie miał dla nich specjalnego zajęcia. Ale rozejrzał się, zastanowił i powiedział: – Jak chcecie, to trawę wokół drzew wyrwijcie, żeby kosiarka nie kaleczyła kory. Bo jak trawa rośnie i podjedzie się za blisko drzewa, to łatwo je zranić.
– Opowiadałem o tym znajomemu księdzu – śmieje się Kalina. – Posłuchał i mówi: „To tylko u ojca Gabriela możliwe. Ja nie mogę znaleźć chętnego, żeby kosiarką i za pieniądze trawę wokół cerkwi wykosił”
– Opowiadałem o tym znajomemu księdzu – śmieje się Kalina. – Posłuchał i mówi: „To tylko u ojca Gabriela możliwe. Ja nie mogę znaleźć chętnego, żeby kosiarką i za pieniądze trawę wokół cerkwi wykosił”
Pod koniec ubiegłego roku w nocy przyszli na Kudak źli ludzie. Ojciec Gabriel był w swoim domu-barakowozie. Słyszał, jak wandale siekierami przecinają kabel, którym płynął prąd wytwarzany przez agregat. W skicie zapadła ciemność. Zakonnik nic nie mógł zrobić poza zaalarmowaniem policji. Docierały do niego odgłosy niszczycielskiej działalności napastników. Przewracali i rozbijali ule ze śpiącymi pszczołami. Do fosy okalającej skit zepchnęli traktorek, który był pomocny przy wielu pracach. Wyrwali krzyż wieńczący bramę na pustelnię.
Policjanci przyjechali nawet szybko, jednak sprawców napaści na skit nie udało im się złapać. Odnaleźli jedynie krzyż, wyrzucony za wsią Odrynki. Ojciec Gabriel najbardziej żałował swoich pszczół. Na szczęście zaprzyjaźniony pszczelarz stwierdził, że większość pracowitych owadów przeżyje.
Od czasu ten nocnej wizyty intruzów mieszkańcy Odrynek i okolicznych wsi organizują dyżury, otoczyli ojca Gabriela specjalną opieką. Patrolują nocą teren wokół skitu. Młodzi mężczyźni przyjeżdżają nawet z Narwi, żeby włączyć się do tej straży obywatelskiej, powołanej z potrzeby serca, w trosce o mnicha z Kudaku.
– We wtorek, w dniu premiery filmu „Archimandryta” ojciec Gabriel dostał wiadomość, że śledztwo w sprawie ubiegłorocznej napaści zostało umorzone – mówi Jerzy Kalina. – To taki smutny epilog dopisany do filmu przez życie.
Od czasu ten nocnej wizyty intruzów mieszkańcy Odrynek i okolicznych wsi organizują dyżury, otoczyli ojca Gabriela specjalną opieką. Patrolują nocą teren wokół skitu. Młodzi mężczyźni przyjeżdżają nawet z Narwi, żeby włączyć się do tej straży obywatelskiej, powołanej z potrzeby serca, w trosce o mnicha z Kudaku.
– We wtorek, w dniu premiery filmu „Archimandryta” ojciec Gabriel dostał wiadomość, że śledztwo w sprawie ubiegłorocznej napaści zostało umorzone – mówi Jerzy Kalina. – To taki smutny epilog dopisany do filmu przez życie.
Ojciec Gabriel wciąż mieszka w swoim wozie Drzymały, chociaż jest gotowy i dobrze wyposażony dom dla pustelników. Zakonnik mówi, że nie chce nic w swoim życiu zmieniać, że dobrze mu tak, jak jest.
Żałuje tylko, że wciąż nie może znaleźć chętnych do zamieszkania w skicie na Kudaku.
– Podczas realizacji zdjęć pojawiło się trzech kandydatów do nowicjatu – mówi Kalina. – Jeden wytrzymał kilka godzin, drugi dzień z hakiem, a trzeci, rekordzista – dwa dni. Archimandryta twierdził, że wszyscy trzej najbardziej przerazili się ciszy panującej w tym miejscu i braku dostępu do informacji o współczesnym świecie.
Bo na Kudaku nie ma radia, telewizji, internetu, komórka nawet nie zawsze działa. Nie ma kolegów, rówieśników. Jest tylko piękna przyroda aż po horyzont, cisza, modlitwa.
– Ojciec Gabriel zakładał, że oprócz niego na Kudaku zamieszka jeszcze dwóch mnichów. Na razie wszystkie marzenia udało mu się zrealizować, może więc w końcu znajdzie się zakonnik, któremu życie w pustelni będzie odpowiadać – mówi Jerzy Kalina.
Żałuje tylko, że wciąż nie może znaleźć chętnych do zamieszkania w skicie na Kudaku.
– Podczas realizacji zdjęć pojawiło się trzech kandydatów do nowicjatu – mówi Kalina. – Jeden wytrzymał kilka godzin, drugi dzień z hakiem, a trzeci, rekordzista – dwa dni. Archimandryta twierdził, że wszyscy trzej najbardziej przerazili się ciszy panującej w tym miejscu i braku dostępu do informacji o współczesnym świecie.
Bo na Kudaku nie ma radia, telewizji, internetu, komórka nawet nie zawsze działa. Nie ma kolegów, rówieśników. Jest tylko piękna przyroda aż po horyzont, cisza, modlitwa.
– Ojciec Gabriel zakładał, że oprócz niego na Kudaku zamieszka jeszcze dwóch mnichów. Na razie wszystkie marzenia udało mu się zrealizować, może więc w końcu znajdzie się zakonnik, któremu życie w pustelni będzie odpowiadać – mówi Jerzy Kalina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz