Znany
teolog, hieromnich Gabriel (Bunge), nieczęsto udziela wywiadów.
Prowadzi pustelniczy tryb życia w malutkiej pustelni w Szwajcarii, nie
korzysta z Internetu, jedynym środkiem, z pomocą którego można się z nim
skontaktować jest telefon. Ale nawet i ten jest przełączony na tryb
automatycznej sekretarki w odległym pokoju. Jeśli chcecie się dodzwonić –
pozostawcie wiadomość ze wskazaniem na godzinę, o której macie zamiar
przedzwonić raz jeszcze i jeśli o. Gabriel będzie gotów rozmawiać, to o
wskazanym czasie znajdzie się obok telefonu. Nam jednak udało się obejść
bez pomocy takich skomplikowanych zabiegów, dlatego że z o. Gabrielem
spotkaliśmy się w Moskwie. W dniu 27 sierpnia przeszedł z katolicyzmu na
prawosławie. Aktu przyłączenia dokonał metropolita wołokołamski
Hilarion. Podczas naszej rozmowy o. Gabriel opowiedział o motywach
takiej decyzji, o tym, czym Wałaam różni się zasadniczo od Szwajcarii i o
wielu innych rzeczach…
„W wygodnym fotelu nie można nauczyć się modlić”
Jesteśmy podobni do dziwaków
K.M.: Jeśli
ktoś przechodzi z jednej chrześcijańskiej tradycji do innej to oznacza,
że czuje, że w jego dotychczasowym duchowym życiu czegoś brak, i to w
sposób zasadniczy?
o.G.: Tak, i jeśli ten człowiek liczy sobie 70 lat, tak, jak ja, to taki krok nie może być uznany za pochopny, prawda?
K.M.: Prawda. Ale czegóż brakowało Ojcu – mnichowi z takim ogromnym doświadczeniem duchowym?
o.G.: Tu
trzeba by opowiedzieć nie tylko o samej decyzji, ale o drodze życiowej w
całości, gdzie jest zawarta swoja wewnętrzna logika: w jakiejś chwili
dzieje się coś, co w jakimś sensie zostało przygotowane przez całe
poprzedzające ten fakt życie. Tak, jak i wszyscy młodzi ludzie w okresie
młodzieńczym, znajdowałem się na etapie poszukiwań, jak to mówią, swej
drogi. Wstąpiłem na uniwersytet w Bonn, zacząłem studiować filozofię i
teologię porównawczą. A na krótko przed tym pierwszy raz miałem okazję
być w Grecji, dwa miesiące spędziłem na wyspie Lesbos. I tam pierwszy
raz na własne oczy ujrzałem prawdziwego prawosławnego starca. Wtedy już
wewnętrznie ciągnęło mnie do życia zakonnego, zdążyłem przeczytać co
nieco z prawosławnej literatury, w tym z rosyjskiej. Ów starzec poraził
mnie: stał się ucieleśnieniem tego monastycyzmu, o którym wcześniej
czytałem tylko w książkach. I nagle zobaczyłem przed sobą takie życie
zakonne, które od razu zaczęło wydawać mi się prawdziwe, najbliższe
praktyce pierwszych mnichów chrześcijańskich. Ze wspomnianym starcem
korespondowaliśmy później całe życie. W taki sposób zrodził się u mnie
ideał życia zakonnego. Po powrocie do Niemiec wstąpiłem do benedyktynów –
ten zakon wydawał się najbliższy moim celom. Nawet sama struktura
zakonu w czymś przypomina strukturę Kościoła wczesnochrześcijańskiego: w
zakonie nie ma systemu podległości pionowej, każde zgromadzenie
funkcjonuje autonomicznie, natomiast tym, co gwarantuje jedność
wszystkich wspólnot, jest tradycja i reguła. To znaczy – ideał duchowny,
a nie porządek jurydyczny. Nawiasem powiedziawszy, w tym sensie wydaje
mi się, że właśnie benedyktyni ze wszystkich zachodnich chrześcijan są w
stanie najlepiej zrozumieć prawosławnych. Ale mimo wszystko ja i mój
ojciec duchowy bardzo szybko zobaczyliśmy, że w zakonie znajduję się nie
na swoim miejscu – z moim zachwytem wschodnim monastycyzmem i miłością
do chrześcijaństwa wschodniego w ogóle. I tak opat, stary i doświadczony
człowiek, którego szanuję po dziś dzień, nie bez żalu zdecydował o
przeniesieniu mnie do maleńkiego monasteru w Belgii. Tam żyłem
osiemnaście lat, zgromadziłem ogromne doświadczenie i już stamtąd, z
błogosławieństwa przełożonych, udałem się do pustelni w Szwajcarii.
Wszystkie te przenosiny służyły jednemu celowi – próbie podążania ku
prawdziwemu życiu monastycznemu tak, jak było to u wczesnych
chrześcijan: ku takiemu, jakie ujrzałem w chrześcijaństwie wschodnim.
Ostatnim wydarzeniem na tej drodze – z punktu widzenia czasu – stało
się przejście na prawosławie.
K.M.: Ale
dlaczego Ojciec zdecydował się na ten krok? Przecież można z całej
duszy kochać prawosławie, ale pozostawać jednocześnie przy tradycyjnym
dla siebie katolicyzmie. Przecież takich przykładów na Zachodzie jest
niemało.
o.G.: Tak,
wielu z tych, którzy wewnętrznie ciągną ku prawosławiu, pozostaje w
Kościele katolickim. I jest to normalne. W większości zachodnich katedr
wiszą prawosławne ikony. We Włoszech funkcjonują profesjonalne szkoły
ikonograficzne, w których wykładają między innymi również rosyjscy
specjaliści. Coraz więcej ludzi wierzących w Europie interesuje się dziś
bizantyjskim chorałem. Nawet tradycjonalistyczne kręgi Kościoła
katolickiego odkrywają dla siebie bizantyjski śpiew. Oczywiście, brzmi
on nie w czasie liturgii w kościele, lecz poza liturgią, np. na
koncertach. Literatura prawosławna jest tłumaczona na wszystkie języki
europejskie, przy czym książki są wydawane w największych wydawnictwach
katolickich. Jednym słowem na Zachodzie rzeczywiście nie stracili
zainteresowania tym wszystkim, prawdziwym, chrześcijańskim, co ustrzegła
tradycja wschodnia, ale niestety, w realnym życiu ludzi i społeczeństwa
jako całości nic się przez to nie zmienia. Zainteresowanie prawosławiem
jest raczej zjawiskiem kulturalnym. Natomiast ci nieszczęśni, którzy
tak jak ja doświadczają duchowego zainteresowania, ci pozostają w
mniejszości. Jesteśmy podobni do dziwaków, nieczęsto nas rozumieją.
Po prostu wiedzieć, skąd co się wzięło…
K.M.: Jako
teolog nie raz Ojciec wypowiadał się w kwestii rozdzielenia Wschodu i
Zachodu. Czy można powiedzieć, że przyjście do prawosławia stało się
owocem refleksji na ten temat?
o.G.: Kiedy
przebywałem w Grecji i zacząłem zwracać się w stronę chrześcijaństwa
wschodniego, nagle zacząłem bardzo boleśnie odczuwać rozdarcie między
Wschodem i Zachodem. Nagle stanęło to przede mną nie jako abstrakcyjna
teoria i nie jako zagadnienie z podręcznika historii Kościoła, a w taki
sposób, że uderzyło bezpośrednio, osobiście w moje życie, godziło w moje
doświadczenie duchowe. Dlatego więc i przejście na prawosławie w jakimś
momencie zaczęło wydawać mi się zupełnie logicznym krokiem. Przecież w
młodości szczerze liczyłem na to, że możliwe jest zjednoczenie
chrześcijaństwa zachodniego i wschodniego. Oczekiwałem tego całym
sercem. I miałem ku temu powody. Podczas obrad II Soboru Watykańskiego
byli obecni obserwatorzy z ramienia Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, a
wśród nich obecny metropolita Sankt Petersburga i Ładogi Władimir
(Kotlarow). W owym czasie bardzo aktywną działalność międzynarodową
prowadził metropolita Nikodem (Rotow) i na tym tle u wielu rodziło się
przeczucie, że dwa Kościoły idą ku sobie i w jakiejś chwili mogą spotkać
się w jednym punkcie. Było to moim marzeniem, które, jak się wydawało,
stawało się wciąż bardziej i bardziej realne. Ale dojrzewając i poznając
pewne rzeczy głębiej, przestałem wierzyć w możliwość zjednoczenia
Kościołów, mając na uwadze jedność ściśle liturgiczną i instytucjonalną.
I cóż miałem począć? Tylko kontynuować swe poszukiwania tej jedności na
sposób indywidualny. W jakimś sensie przywrócić jedność Kościołów w
jednym, oddzielnie wziętym człowieku – w sobie. Nic więcej nie mogłem.
Nie mogłem czynić rzeczy wielkich, po prostu poszedłem za głosem
własnego sumienia i przyszedłem do prawosławia.
K.M.: Czy nie jest to zbyt radykalny pogląd?
o.G.: Jeszcze
w Grecji, będąc katolikiem, zrozumiałem, że to właśnie Zachód odpadł od
Wschodu, a nie na odwrót. W tamtym momencie było to dla mnie
niewyobrażalne. Musiało upłynąć dużo czasu, abym mógł to zrozumieć i
zaakceptować. Nie mogę nikogo osądzać, rzecz jasna, nie mogę! Mowa tu o
całym wielkim procesie historycznym i nie możemy powiedzieć, że winien
jest temu ten, tamten i jeszcze oto ten człowiek. Ale fakt pozostaje
faktem. To, co my nazywamy chrześcijaństwem zachodnim, zrodziło się jako
skutek szeregu zerwań wspólnoty ze Wschodem. Reforma gregoriańska,
potem właściwe rozdzielenie się Kościołów w XI wieku, potem Reformacja w
XV i na koniec, II Sobór Watykański, już w wieku XX… To oczywiście
schemat bardzo ogólny, ale wydaje mi się, że prawdziwy.
K.M.: Istnieje
jednak pogląd, że ciąg takich konfliktów jest w istocie normalnym
procesem historycznym. Przecież każde zjawisko (a Kościół chrześcijański
nie jest tu wyjątkiem) przeżywa jakieś swoje określone etapy. Gdzie
więc tu tragedia?
o.G.:
Tragedia tkwi w ludziach. Podczas takich radykalnych, rewolucyjnych
wydarzeń zawsze pojawiają się ludzie, którzy zaczynają dzielić życie na
czas „przed” i „po”. Chcą prowadzić odliczanie właśnie od tego nowego
punktu tak, jak gdyby wszystko to, co zdarzyło się przed nim, w ogóle
nie miało znaczenia. Kiedy pojawili się protestanci i ogłaszali
Reformację, wątpię, iżby zdawali sobie sprawę, że doprowadzi to do
rozdziału Kościoła zachodniego na dwa wielkie obozy. Nie zdawali sobie z
tego sprawy. Po prostu robili swoje, a ci, którzy ich otaczali, od tej
chwili zaczęli dzielić się na zdrowych, którzy przyjęli ideę Reformacji i
chorych, papistów. Ale powiem więcej, historia lubi się powtarzać: dziś
faktycznie to samo dzieje się wokół II Soboru Watykańskiego w łonie
Kościoła katolickiego. Są tacy, którzy nie przyjęli decyzji wspomnianego
soboru i tacy, którzy uważają go w pewnym sensie za punkt wyjścia. I
wszyscy rozpatrują tę kwestię właśnie w takiej płaszczyźnie. Prosty
przykład: jeśli w rozmowie padnie słowo „sobór”, tak po prostu, bez
żadnych dodatkowych uściśleń, wszyscy automatycznie rozumieją, że mowa
tu właśnie o II Soborze Watykańskim.
K.M.: A jak Ojciec odnosi się do współczesnych liberalnych nastrojów wśród katolików?
o.G.:
Bardzo się cieszę, że ze stronic Waszego czasopisma mogę się zwrócić
do rosyjskich odbiorców i powiedzieć, że nie warto przyklejać wszystkim
katolikom jednej i tej samej łatki. Są wśród nich tacy, którzy
pragnęliby większej sekularyzacji, liberalizacji, i wcale nie oznacza
to, że są przestępcami. Oni po prostu postrzegają życie właśnie takim.
Ale istnieją również inni – tacy, którzy zupełnie oddani są tradycji.
Przy czym nie nazywałbym ich tradycjonalistami, dlatego, że tradycja
jest dla nich ważna nie sama w sobie. Nie jest to dla nich uświęcony
czasem folklor, który trzeba sztucznie odżywiać i utrzymywać przy życiu.
Nie, dla nich tradycja to to, co w każdej epoce umożliwiało (i wciąż
umożliwia) żywy, osobisty kontakt z Chrystusem, codzienne „chodzenie
przed Bogiem”. Tak, jak u Jana Teologa: „Cośmy ujrzeli i usłyszeli,
oznajmiamy także wam, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A
mieć z nami współuczestnictwo, znaczy: mieć je z Ojcem i z jego Synem,
Jezusem Chrystusem” (I J 1,3). Jestem przekonany, że podział: „jest Bóg i
jestem ja” – jest dla heretyków. Dla chrześcijan – „jest Bóg, ja i
wszyscy inni”. Wszyscy inni to również i inni wierzący i, co jest wcale
niemało ważne, również ci, którzy od wieków przekazywali nam wiarę. I
jeśliby kiedyś ludzie przestali tak oddanie, wiernie wysłuchiwać innych
ludzi, zapisywać ich słowa i przekazywać dalej to, co zostało
powiedziane, nie byłoby Nowego Testamentu. A to oznacza, że niczego by
nie było.
K.M.: A jak w takim razie traktować tych, którzy nie są zbytnio oddani tradycji?
o.G.:
Nie trzeba ich policzkować. Wyganiać z Kościoła, rzecz jasna, również
nie wolno. Każdy człowiek zasługuje na chrześcijańskie miłosierdzie.
Jeślibym ja, prawosławny, zobaczył na przykład w cerkwi katolika, to
czego chciałbym najbardziej to podejść do niego i cichutko, otwarcie i w
sposób budzący zaufanie powiedzieć mu: Słuchaj, bracie, być może ciekaw
byłbyś dowiedzieć się, że niegdyś wszyscy żegnaliśmy się właśnie tak, z
prawa na lewo, teraz wszystko się zmieniło. Nie, nie, nie wzywam cię do
tego, byś zastanowił się nad całym twym życiem i biegł do Kościoła
prawosławnego. Po prostu wiedz, skąd co się wzięło…
Wałaam
K.M.: Dlaczego wybrał Ojciec właśnie Rosyjski Kościół Prawosławny?
o.G.:
Wydaje mi się, że czynnikiem kluczowym przy podejmowaniu takich
decyzji są ludzie, którzy cię otaczają. Moi znajomi rosyjscy biskupi z
Sankt Petersburga powiedzieli mi, kiedy dowiedzieli się, że przechodzę
na prawosławie: „A nas to wcale nie dziwi! Przecież zawsze był ojciec z
nami. Ale teraz stosunki między nami będą jeszcze bardziej bliskie,
uświęcone, u jednego Kielicha”. Metropolitę Hilariona, aktualnego
przewodniczącego Wydziału Stosunków Zewnętrznych Patriarchatu
Moskiewskiego, znam od dawna. Poznaliśmy się w roku 1994, był wtedy
hieromnichem. Uważam go za swego dobrego przyjaciela i bardzo sobie tę
przyjaźń cenię. Władyka Hilarion, niech wolno będzie mi tak powiedzieć,
to jeden z najbardziej kompetentnych ludzi, o ogromnej wiedzy, z którymi
miałem okazję się spotykać. Rzeczywiście, stał się dla mnie jedynym
człowiekiem, do którego mogłem zwrócić się ze swa prośbą bezpośrednio.
Był człowiekiem, który znał mnie, moje poglądy i moją sytuację. Do tego
był człowiekiem, który – a byłem o tym przekonany – był gotów
zareagować. I właśnie to się stało.
K.M.: W jaki konkretny sposób powinno to pomóc w osiągnięciu przez Ojca ideału życia duchowego?
o.G.:
Wymaga Pan ode mnie proroctw, ale nie jestem prorokiem. Nie wiem, co
konkretnie wydarzy się dalej, trzeba po prostu żyć. Ale już teraz
znalazłem w Rosji dużo rzeczy, które mnie niezwykle zainteresowały. Na
przykład miałem okazję przebywać na Wałaamie. Wie Pan, na Zachodzie,
jeśli człowiek wierzący kieruje się w stronę takiego stylu życia, jak
pełne odosobnienie monastyczne, to rzeczywiście nie ma dokąd pójść.
Pustelni w takiej formie, w jakiej przetrwały w Rosji, na Zachodzie
faktycznie brak. Ten sposób życia tam jak gdyby już się przeżył. A ja,
jako mnich, stale poszukuję samotności, nawet zupełnego odosobnienia. Na
Wałaamie poczułem, że to wszystko tam jest.
K.M.:
Czy rzeczywiście brakuje Ojcu samotności w Ojca pustelni w Szwajcarii?
Przecież i Wałaam jest miejscem dość ludnym, regularnie przyjeżdżają tam
pielgrzymi…
o.G.:
Szwajcaria to malutki i przez to gęsto zasiedlony kraj. Pustelnia
otoczona jest lasem, ale w odległości 15 minut drogi od niej znajduje
się wioska, a w niej około 100 mieszkańców. Na Wałaamie jest znacznie
spokojniej. Tak, oczywiście, jest tam wielu ludzi. Ale samo miejsce, jak
miałem okazję się przekonać, jest odgrodzone od reszty świata. Być może
dzięki temu, iż jest to wyspa lub też dzięki jakimś innym, nie
geograficznym czynnikom. I wydaje mi się, że wszystko to może rodzić w
sercu każdego człowieka, który tam trafił, właśnie taki stan upragnionej
samotności i odosobnienia.
K.M.: Czy w Europie jest z tym trudniej?
o.G.:
Trochę uogólniając można powiedzieć, że na Zachodzie coś takiego nie
istnieje w ogóle. Prawdziwa, monastyczna tradycja na Zachodzie została
praktycznie zgnieciona w czasie francuskiej rewolucji burżuazyjnej 1789
roku. Jestem bardzo mocno przekonany o tym, że następstwa tej rewolucji
dla Europy nie są wcale mniej tragiczne niż dla Rosji skutki rewolucji
1917 roku i siedemdziesięciu lat państwowego ateizmu. We Francji, po
wszystkich tych krwawych wydarzeniach, monastycyzm trzeba było
odbudowywać, jak wiadomo, od zera. Zajęli się tym zwykli księża, nie
mnisi. Prócz nich nie było komu tego robić. A w Rosji monastycyzm, mimo
wszystkich wstrząsów i tragedii – mimo wszystko przeżył. Tak, działo
się to na poziomie pojedynczych postaci – starców, ale przecież tacy
ludzie byli! I przechowali duchowną tradycję, pozostając ucieleśnieniem
prawdziwego życia zakonnego. Wydaje mi się, że akurat w kwestii, która
dotyczy życia mniszego, Rosja nie musiała zaczynać z niczego. I dlatego
czasem przykro mi słyszeć od Rosjan o tym, że: „U nas wszystko zostało
zniszczone, Cerkiew zduszona itd”. Cały czas chce mi się na to
odpowiedzieć: „A według mnie wszystko macie – i nowomęczenników, i
wyznawców, i starców”. Przy czym wszyscy znajdują się na wyciągnięcie
ręki. Tylko trzeba ją wyciągnąć. Wziąć to bogactwo i, jak to mówią,
zastosować w praktyce, to jest w swoim życiu. Często odnoszę wrażenie,
że większość ludzi w Rosji tego nie docenia. Albo też po prostu nie
rozumieją, na ile jest to ważne.
K.M.: Dlaczego, zdaniem Ojca, tak się dzieje?
o.G.:
Mówiąc o problemach, ludzie koncentrują się na tych materialnych,
zewnętrznych trudnościach, z którymi dziś borykają się poszczególne
monastery i Kościół jako całość. Tak, rzeczywiście, trzeba bardzo wiele
odbudowywać, ale to tylko, powiedzmy, część techniczna, tylko ściany i
dachy. Rzecz jasna, ludzie żalą się, że na ściany i dachy trzeba wiele
pieniędzy, a skąd je brać…? Lecz jeśli jednak ponad ten dach, niechby i
dziurawy – wznieść się myślami, to widać, że rzecz najważniejsza to nie
ściany, lecz to, z jakim sercem w nie wchodzisz. „Kościół buduje się nie
belkami, lecz sercami”. I właśnie to jest czymś najważniejszym.
Duchowna tradycja – i to rzecz najważniejsza – u Rosjan nie zanikała.
Starcy i nowomęczennicy wszystko to zachowali. Na to czasem mi
odpowiadają: „Ale przecież starców dziś prawie nie ma, większość z nich
zmarła. Nie ma komu nami kierować…”. Na co ja zawsze odpowiadam: „Jeśli
nie macie obok siebie żywego starca, zwróćcie się do tego, który już
odszedł do Pana. Macie jego żywot, jego teksty, jego wskazówki.
Czytajcie to i stosujcie w swoim życiu”. Przy czym, rzecz jasna, nie
chce uogólniać, spotkałem w Rosji ludzi, którzy o tym wiedzą, cenią to i
tego strzegą. Takich ludzi jest bardzo wielu. I podróż na Wałaam stała
się tego potwierdzeniem.
Skaczcie do wody
K.M.: Co powinno się zmienić w Ojca codziennym życiu po przejściu do prawosławia?
o.G.:
Oczywiście, są rzeczy, które nie mogą się nie zmienić. Stając się
członkiem Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, lecz nadal mieszkając w
Szwajcarii, podlegam teraz arcybiskupowi Korsunia Inocentemu. Moje więzi
z Kościołem katolickim nie mogą, rzecz jasna, pozostawać takimi, jakimi
były wcześniej.
K.M.: A jakiej reakcji oczekuje Ojciec od swych duchowych dzieci? Chyba przecież wszyscy są katolikami?
o.G.:
Po pierwsze – na szczęście mam do czynienia ze wspaniałymi,
niesłychanie wiele rozumiejącymi ludźmi i jestem pewien, że będą
szanować moją decyzję. A po drugie – nigdy nie robiłem tajemnicy ze
swoich poglądów i przekonań. Wszystkie moje duchowe dzieci wiedziały, że
mój ideał chrześcijaństwa leży na Wschodzie. I nie sądzę, że będą mocno
zaskoczeni. Nic im wcześniej nie mówiłem, aby uniknąć zbędnych rozmów,
ale myślę, że nic strasznego się nie wydarzy. Sądzę, że te duchowe
rozmowy, po które moje dzieci przyjeżdżają, będą odbywać się w dalszym
ciągu, nie widzę powodu do zaniechania tej praktyki. No i w końcu ci, z
kim stale utrzymuję kontakt, są ludźmi, którzy w tym czy innym stopniu,
na tym czy innym poziomie podzielają mój ideał duchowy, inaczej nie
przyjeżdżali by do mnie.
K.M.: A jak będą wyglądały aspekty liturgiczne tej nowej sytuacji?
o.G.:
Oczywiście, od teraz już nie mogę udzielać katolikom Komunii świętej.
Ale i wcześniej czyniłem to bardzo rzadko: pustelnia znajduje się mimo
wszystko w sporym oddaleniu od wielkiego świata, teren jest zamykany na
klucz, nabożeństwa również są zamknięte, kaplica malutka, na siłę
wejdzie 10 osób. I tylko na Boże Narodzenie i na Paschę otwieramy drzwi
dla chętnych.
K.M.:
Jeśli Ojciec mógłby udzielić współczesnemu człowiekowi bardzo krótkiej,
zawartej w jednym zdaniu rady w kwestii zbudowania życia modlitewnego,
cóż by Ojciec powiedział?
o.G.:
Jeśli chcecie nauczyć się pływać, skaczcie do wody. Tylko tak się
nauczycie. Tylko ten, kto się modli, odczuje sens, smak i radość
modlitwy. Z głębin wielkiego, wygodnego fotela nie można się tego
nauczyć. Jeśli jesteś gotów stanąć na kolana, czynić pokutę w sposób
prawdziwy, szczery, wznosić oczy i ręce ku niebu, to wiele otworzy się
samo. Oczywiście, można czytać wiele książek, słuchać wykładów, spotykać
się z ludźmi, co też jest ważne i daje możliwość zdobycia większej
wiedzy. Ale jaka jest tego wartość, jeśli po tym wszystkim nie
podejmiemy konkretnych kroków? Nie staniemy do modlitwy? Sądzę, że Pan
sam powinien to rozumieć. Prawdopodobnie, tak sądzę, zadaje Pan to
pytanie z pozycji człowieka niewierzącego…
K.M.: Właśnie, przecież nasze czasopismo przeznaczone jest dla ludzi, przeżywających zwątpienia.
o.G.:
Zwątpienia nie jest to rzecz straszna, a nawet pożyteczna. Zresztą,
specjalnie szukać ich też, jak sądzę, nie warto. Ale jeśli się
pojawiają, trzeba po prostu przypomnieć sobie, że każdy ma szansę
usłyszeć słowa: „Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź
niedowiarkiem, lecz wierzącym” (J 20,27).
Wywiad z hieromnichem Gabrielem (Bunge) przeprowadził Konstantin Macan, „Prawosławie i mir”.
Źródło: „Kievskaya Rus’” 6.10.2010.
Tłum. z ros. ks. Mariusz Synak
Opracowanie: OrthodoxPoland.pl - PrawosławniKatolicy.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz