Sobota wieczór. Ulice Madrytu zamieniają się w strumienie osób...Gdzie płynie ten potok ludzkich istnień? Za chwilę zapełnią się nim bary i puby. Parki, pomimo zimna, roztętnią życiem, a jego puls wyznaczany uderzeniem bongosa i anadluzyjskiej gitary dawać się będzie we znaki do wczesnych godzin porannych, tym którzy żebrzą o chwilę spokojnego snu. Człowiek się nawet cieszy,pomimo hałasu, że ludzie chcą cieszyć się życiem. Że żyją. Szybko jednak radość tę niekwestinowaną napada zza rogu ulicy znak zapytania, potężny w swych rozmiarach: Czy to już całe życie??? Czy tajemnica istnienia, której głosem niepokojeni są wszyscy, których imię ma za wspólny mianownik kategorię człowiek, odkryje się bardziej na dnie opustoszałego kielkiszka po dobrym winie de Rioja?
Nie gardząc sposobami bytowania, żadnego z tych, z którymi dzielę wspólny mianownik, tego wieczora kieruję moje kroki w stronę miejsca, o którym w sobotni wieczór nikt z madryckich biesiadników nie pomyślałby, że nadaje się na fiestę. Czuję się trochę jak mała stróżka, która - gdy potok łomoczących życiem wód spada hukiem ze skał, ona próbuje się mu oprzeć,a nawet go przemóc, by po tych samych skałach wspiąć się do źródła. I czyni to nie dla tego, że uważa za złe opadanie wód potoku przyciąganych prawem natury zawartym w sile ciężkości ku jądru ziemi. Nie...Ona się wspina, żeby poznać tajemnicę, z której potok się poczyna, aby tym samym umocnić tożsamość potoku w nim samym. W końcu i ona i on mają ten sam skład chemiczny, te same potencjalności się w nich kryją, te same zdolności i ograniczenia charakteryzują ich oboje. Docieram w końcu, przedrałszy się przez las ludzkich twarzy, do miejsca znanego w Madrycie jako Capilla del Obispo (kaplica Biskupa). Już sam nazwa nie kojarzy się z sobotnią fiestą, ale to tylko pozór. Jest godzina za 2 dwudziestadruga. Po przekroczeniu szeroko rozwartych wrót barokowego portyku, w ciemności i chłodzie nieznanego mi jak dotąd miejsca, kilka małych lampionów łamie siłę wsechobecnej czerni. Oczy zaczynają dostrzegać kontury twarzy i sylwetki osób istniejących wizualnie tylko tam, gdzie dociera lichy płomień świecy. Czuć wyczekiwanie, a nawet pewien subtelny ton szlachetnego podniecenia wskazuje, że coś ma nastąpić.
Nagle aksamitny głos, osadzony na głębokim podparciu, ale bez cienia wysiłku, aczkolwiek z przekonaniem i wigorem wyłamuje wrota ciszy: Centinela, ¿ qué hay de la noche? Di nos qué hay de la noche! Stróżu, cóż dziej się w nocy? Powiedz nam, w którym stadium się znajduje! Refren ten przeplatany strofami psalmu 130 De profundis otwiera liturgię wigilii pierwszej niedzieli adwentu we wspólnocie Małych Sióstr Baranka w samym centrum historycznego centrum Madrytu. Chwilę później śpiew sławami tego samego psalmu, ale w tonacji durowej, zaprasza do czuwania. Jesteśmy u progu kaplicy, w której głębi, oświetlona światłem pochodni, zaczyna jaśnieć twarz Nymfios-Chrystusa Oblubieńca w żywych kolorach majestatycznej ikony. Światło zaczyna swój radosny taniec pośród zgromadzonej tu około dwudziestki osób, rozdzielając swój dobroczynny i stwórczy blask i nie cierpiąc przy tym żadnej stratym jakby na przekór naszej matematycznej i wyrachowanej mentalności. Z głębi kaplicy tęskna sekwencja Rorate coeli, przyzywa Baranka z pustyni i rozbudza w sercu ogień pragnienia. Uczucia się mieszają: poczucie małości i niewystarczalności, doświadczenie grozy własnych możliwości, a czasem i ich efektów, rodzą krzyk w stronę nieba, by rozdrarło swe przestworza i by zstąpiło Consolatio populi - Pocieszenie Ludu, Baranek, który miał być zesłany. Krzepki i dynamiczny głos uderzający teraz w wysokie tony wprowadza nas w łono świątyni: Despertad, encended las lámparas, he aquí que viene esl Esposo. Salid a su encuentro. Zbudźcie się, oto nadchodzi Oblubieniec. Wybiegnijcie Mu na spotkanie. Ikona Chrystusa-Oblubieńca niesiona przez kapłan w asyście dwóch akolitów, przechadza się w tę i spowrotem między dwoma szpalerami postąpującej ku ołtarzowi procesji światła, poczym jest intronizowana pośród Zgromadzenia i uczczona pachnącym dymem kadzielnych obłoków. Głosy nabrzmiałe przekonaiem i zrozumieniem sensu, którego są przekaźnikiem, splatają się już w żywotne uwielbienie.
Mała wspólnota sióstr Baranka usadawia się w prezbiterium. Liturgia wiglii, rozpisan na trzy części składające się z antyfon psalmów i z kilku lektur biblijnych i patrystycznych jest spektaklem czysto niebiańskim. Ciepło aksamitnych głosów sopranowych i solidna podstawa altów nieświadomych swego piękna stają się muzyczną ikoną, która, wspomagana wystrojem przstrzani - prostym i ujmującym zarazem - kompletuje obecność staroruskiej ikony i przpełnia zmysły obecnością Słowa, które na poziomie wszytskich ludzkich możliwości recepcyjnych zachciało stać się doświadczalne przez człowieka. Mijają godziny. Śpiew zawiesza swoją aktywność co jakiś czas na rzecz lektury, a ta na nowo ustepuje mu miejsca. Milczenie samo przez wprasza się w centrum tego uwielbienia, gdy rozum nie jest już w stanie ogarnąć teologalnej głębi odkrywającej się z każdą wyśpiewaną nutą sensu. Obecność Ojców pierwszych wieków Kościoła uświadami nam istniejącą i działającą wśród nas komunię wieków i przestrzeni, co zwykle nazywamy komunią świętych. Z każdym momentem, za sprawą zagłębiania się w gęstwinę Słowa, dają się wyczuć - półświadomie - nerwy, ścięgna i misteryjne komunikacje Mistycznego Ciał Jednorodzonego Syna, które w ścisłym zjednoczeniu ze swoją Boską Głową składa Ojcu hołd w Duchu i Prawdzie. Północ mija niezauważona. Pierwsze spojrzenie na zegarek maluje zaskoczenie na mojej twarzy: 1:12, a dopiero jesteśmy w połowie. Zgromadznie pomniejsza się liczebnie z upływem czasu, tak że ostatecznie zostaje wspólnota siedmiu sióstr, cztery osoby świeckie i kapłan, który wkrótce rozciągnie swe ręce za ołtarzem, w godzinie Memoriału Paschy Pana. Liturgia kuluminuje w Eucharystii. Adwent - oczekiwanie zostaje wypełnione obecnością, duchową co prawda, ale realną i skuteczną, bo On i Ojciec za sprawą Ducha uczynili mieszkanie w tych, ktorzy umilowali i zachowali Jego słowo. Tajemnica to wielka (Ef 5,32), bo jest to misterium miłości oblubieńczej Boga do człowieka, która domaga się także jedności ciał, w oczekiwanie na Ostateczne Zjednoczenie, gdy wypełnią się czasy. Suplikacyjne wezwania kończące liturgię eucharystyczną rozpływają i potęgują się echem w przestrzennym milczenia adoracji.
Jest trzecia nad ranem...Pięć godzin modliwy upłynęło jak ulotna chwila. Adoracyjne milczenie kaplicy Sióstr Baranka o tych nadrannych godzinach koegzystuje z gwarem madrykich barów, które długo jeszcze nie zamkną swych podwojów. Ta koegzystencjalna symbioza nie jest przpadkowa. Jest nieodzowna, by świat mógł istnieć, a droga tych, którzy żyją nocnym życiem mogła zostać rozświetlona światłem Chrystusa-Oblubieńca ludzkości. By ludzie w barach mogli kontynuować swoją drogę ku Światłości potrzeba adoratorów w Duchu i Prawdzie, którzy zaludnią współczesne pustynie, wśród których pustynia wielomilionowych metropoli zdaje się być najbardziej rozciągłą. Bo istotą chrześcijaństwa odkrywa się w czułości Ojca ku swemu dziecku, które zaprasza do intemnej wspólnoty z sobą, rezalizowanej przez inkorporację w Mistyczną Osobę Jednorodzonego, który stale przebywa w łonie Ojca. Taka też jest istota pustyni chrześcijańskiej, która zanim zostanie wybrana i zamieszkana, najpierw zamieszkuje i chce posiąść całe nasze istenienia. I tu mała stróżka, która wspinała się ku Źródłu może pozwolić na nowo zwyciężyć prawu grawitacji nad siłą własnego oporu stając się częścią potoku zmierzającego ku wnętrzu ziemi, ale jest nadzieja, że ta mała strużka będzie odblaskiem Światła i źródełm Źródła dla swoich braci na współczesnej pustyni. Głębia przyzwa Głębie. Pustynia grzechu przyzywa i czyni nieodzowną synowską pustynię adoracji. Duch rozlewa swą łaskę tam, gdzie wzmaga się grzech (por. Rz 5,20). Świadectwem działania tej jest ta przeżyta ubiegłej nocy wigilia, za którą chwała Bogu i dzięki madryckiej wspólnocie Małych Sióstr Baranka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz