Czcigodny Tomasz od Jezusa
O założeniu świętego Eremu św. Józefa z Góry
Karmel we na ziemiach flandryjskich[1]
(Tłumaczenie z j. hiszpańskiego Marcin Jan Janecki )
Nasz Pan, który w sposób tak szczególny
wspomógł tę Prowincję tak szczęśliwym (pomyślnym) rozwojem wydarzeń i tak
udanymi fundacjami, zechciał również udzielić jej łaski i wesprzeć ją, aby także
ona mogła się cieszyć posiadaniem Eremu, w którym można by prawdziwie prowadzić
życie samotnicze. Ono to właśnie jest głównym środkiem dla rozwoju modlitwy i
kontemplacji, a te dwie rzeczy są charyzmatem własnym i głównym celem naszego
św. Zakonu. W fundacji tego eremu, jak we wszystkich pozostałych, objawiła się
wielce Opatrzność i wsparcie naszego Pana, jak objaśnimy to poniżej.
O.
Tomasz, wracając z Kapituły generalnej (gdzie został wybrany prowincjałem ziem
flandryjskich i Dolnych Niemiec), która miała miejsce w Rzymie podczas Zesłania
Ducha Świętego roku 1617, nie nosił się w żaden sposób z zamiarem fundacji
Eremu. Choć był wielkim miłośnikiem tego rodzaju życia, doświadczając jego
dobrodziejstw na przestrzeni siedmiu lat w eremach hiszpańskich (jego to bowiem
Bóg wybrał za główne narzędzie do wykonania dzieła mającego przynieść Mu tyle
chwały), to jednak - zdając sobie sprawę, że jego Prowincja była jeszcze w
powijakach i nie posiadała jeszcze odpowiednio uformowanych członków – wydawało
mu się, że nie wybiła jeszcze godzina realizacji tego przedsięwzięcia. Dlatego
też zupełnie nie zajmował sobie tym głowy oraz oddalał od siebie tego typu
pragnienia. Wyruszył Renem z Bazylei do Kolonii, gdzie założył pierwszy
klasztor w swej Prowincji. Towarzyszyło mu dwóch współbraci. Kiedy tak we
trzech spływali w dół rzeki w kierunku wspomnianego wyżej miasta na pokładzie
małej łodzi, nie mając innego zajęcia, któremu mogli by się oddać, większość
czasu poświęcali modlitwie. W dniu, w którym dotarli do Kolonii, Ojciec
[Tomasz], trwając na modlitwie, otrzymał szczególne natchnienie od Boga, który
zachęcał go do podjęcia starań o założenie Eremu. Ukazał mu też pewnych braci,
którzy mogli by być dobrym początkiem i żywymi kamieniami dla położenia
pierwszych podwalin pod budowę tej duchowej budowli. I nie nic innego jak siła
tego wydarzenia sprawiła, że Ojciec [Tomasz], będąc wcześniej zdecydowanie
przeciwny podjęciu się tej fundacji, został zupełnie odmieniony, a jego argumenty
odwróciły się o 180 stopni. Stąd, Ojciec [Tomasz] mawiał później, że przeżył w
swoim życiu dwie znaczące i nadprzyrodzone przemiany, w wyniku których Bóg
totalnie go odmienił, wywracając do góry nogami jego przekonania. Pierwsza z
nich miała miejsce, kiedy otrzymał listo d O. Br. Piotra [od Matki Bożej], w
którym zapraszał go on do przyłączenia się do wyruszenia na misje oraz do
przejścia do Kongregacji Włoskiej. Przeczytawszy ten list odczuł wewnętrznie
wielką niechęć –[2] – i odrzucenie na
myśl o opuszczeniu Hiszpanii, jak o w innym miejscu zostało powiedziane.
Niemniej jednak następnego dnia podczas odprawiania Mszy św., poleciwszy Bogu
tę sprawę, - nie wiedząc w jaki sposób – został całkowicie odmieniony oraz
zdeterminowany do pójścia za zgoła przeciwstawną inklinacją, według tego, co
nakazałoby mu posłuszeństwo. A stało się to na podobieństwo człowieka, który – będąc zwrócony
twarzą do ściany, w jednym momencie, nie wiedząc w jaki sposób – został
gwałtownie odwrócony w przeciwnym kierunku, zwróciwszy się plecami w
tę stronę, w którą wcześniej spoglądał. Druga przemiana związana jest z
tym, co wydarzyło się w związku z fundacją Eremu. Tu także bowiem [O. Tomasz],
będąc najpierw zupełnie odmiennego zdania, został w jednym momencie odmieniony
i zapalił się pragnieniem utworzenia Eremu w swojej Prowincji. Doświadczywszy w
duszy tak znaczącego potwierdzenia ze strony Boga, od tego momentu nie miał już
wątpliwości, że fundacja ta miała zakończyć się sukcesem.
Skoro
O. Tomasz zrozumiał już jasno jaka była wola Boża, gdy tylko powrócił do swojej
Prowincji, oddał się z wielkim staraniem poszukiwaniom odpowiedniego miejsca we
wszystkich zakątkach tych ziem. I tak, spędziwszy cały rok na bezowocnym
poszukiwaniu, widząc, że lato już przemijało (był to już bowiem wrzesień roku
1618), uznał, że nie należało już dłuższe przeciąganie tego bezskutecznego
stanu rzeczy. Doszły do niego wieści, że w hrabstwie Namur znajdowało się wiele
gór, rzek i lasów oraz, że właśnie tam być może znalazłby miejsce odpowiednie
dla jego zamiarów. Przed swoim wyjazdem, przybywszy do Lovanium, zarządził, aby
wszyscy ojcowie i bracia z tego klasztoru oddali się szczególnej modlitwie do
naszego Pana, polecając Mu tę sprawę. W klasztorze tym zamieszkiwało dziesięciu
kapłanów, z których każdy odprawił dziesięć Mszy św. ku czci Naszej Św. Matki
Teresy, podczas których wszyscy akolici przystąpili do komunii św. Zanoszono tę
modlitwę z wielkim przygotowaniem i gorliwością. Z takim zapleczem o. Tomasz,
pokładając wielką ufność w Naszym Panu, wyruszył dnia 15 września wspomnianego
roku w kierunku Namur, które oddalone jest o dzień drogi od Lovanium. Następnego
dnia o. Tomasz wyruszył z Namur w towarzystwie swojego o. br. Franciszka od
Jezusa, który na ów czas piastował urząd wikariusza klasztoru w Antwerpii, a do
Lovanium przybył właśnie w związku z fundacją Eremu. Udał się wraz z nimi także
pewien zacny człowiek pochodzący z tego miasta, zwany Pan du Bois, w którego
domu się zatrzymali. Cały dzień zszedł im na przemierzaniu rozległych terenów.
Nie znalazłszy niczego zadowalającego zdecydowali o powrocie do Namur tego
samego wieczora. Będąc już nieopodal Namur o.br. Tomasz maszerował samotnie,
ponieważ ów człowiek [z Namur] i jego Towarzysz zostali nieco w tyle. Szedł
tak modląc się do Naszego Pana, aby ukazał mu miejsce odpowiednie dla jego
zamiarów. Znajdując się na szczycie pewnej góry, (bowiem miasto Namur jest
położone w głębokiej dolinie), zwrócił swoje spojrzenie na pewne wzniesienie
znajdujące się na drugim brzegu rzeki Mozy, gdzie rozciągały się bardzo gęste
lasy. Miał przeczucie, że właśnie tam znajdowało się miejsce, którego tak
intensywnie poszukiwał. Poczekał w owym miejscu na swojego gospodarza i
towarzysza, a kiedy przybyli powiedział im: „Czyż nie byłoby możliwe w tym
właśnie miejscu, drogi Panie, znaleźć to, czego szukamy?” Ten odpowiedział, że
również on uważał to za pewnik. Znajdował się tam las zwany Marlania
[Marlagne], i jeśli w całym terytorium Namur mieli znaleźć to, czego szukali,
to było to właśnie w tej jego części.
Następnego
dnia wsiedli powtórnie do łodzi i spłynęli jakieś 3 mile rzeką Mozą (taki jest bowiem dystans dzielący Namur i Las Marlański). Po drodze wypytywali jednych i
dowiadywali się u innych, aby uzyskać jakieś informacje na temat odpowiedniego
miejsca. Przebywszy dwie mile dowiedzieli się, że w sercu tego lasu znajdowało
się [3] pewne źródło oraz miejsce wielce spokojne i samotne. O. br. Tomasz,
jego Towarzysz oraz ów dobrotliwy człowiek wyskoczyli z łodzi i zaczęli się
wspinać się zboczem wysokiej góry. I chociaż o. br. Tomasz, ledwie co mógł
chodzić z powodu na skutek wylewów spowodowanych rwą kulszową, szczególnie zaś
problemem dla niego było wspinanie się pod górę, to jednak na skutek otrzymanej
wiadomości tak bardzo się ożywił, że tak szybko dotarł do wspomnianego źródła, że jego Towarzysz nie mógł się nadziwić. Jednak wysiłek okazał się próżny, gdyż
miejsce to okazało się nieadekwatne względem tego, co planowano w nim wykonać.
W drodze powrotnej, kiedy o.br. Tomasz schodził z owej góry nie mógł wyjść z
podziwu, że wcześniej przebył tak trudną drogę, bowiem nie uważał za rzecz
niemożliwą fakt, że udało mu się pokonać tak wysokie góry i to z tak małym
wysiłkiem. Nawet kilka razy pytał swoich towarzyszy: „Czy to naprawdę ta sama
droga i czy ja mogłem się nią wspiąć na sam szczyt tej góry?!” Wydawało mu się
to zupełnie nie do wiary i w rzeczywistości tak było, ponieważ bez szczególnego
wsparcia Nieba i bardzo namacalnej pomocy Bożej, zdawało się nie do uwierzenia,
aby człowiek, który z trudnością mógł chodzić po schodach, ani nie zdołał
przejść stu kroków po równej i prostej drodze, mógł pokonać półtora mili i
wspinać się po górach tak trudnych i stromych.
Wszyscy
powtórnie wsiedli do łodzi i nie pozostawało im już nic innego do zrobienia,
jak tylko odwiedzić owo miejsce, które Ojciec [Tomasz] dostrzegł poprzedniego
dnia ze szczytu góry. Jednak zapadał już zmrok, a wszystkich ogarniało wielkie
zmęczenie, szczególnie doświadczał go Ojciec [Tomasz]. Co gorsze jednak jego
Towarzysze zaczęli tracić wiarę w możliwość znalezienia odpowiadające
wymaganiom, które stawiał mu O. Tomasz. Z tą pewną nutą nieufności jego
Towarzysz zaczął go podpytywać, kiedy zamierzał wrócić do Lovanium, i tak
bowiem nie mogli znaleźć miejsca. Ojciec Tomasz odpowiedział mu, że nie miał
zamiaru odpuścić dopóki nie znajdzie odpowiedniego terenu i rzekł do niego: „Po
co żeśmy tu przybyli? Jeśli nasze przybycie tu miała na celu znalezienie
miejsca, to nie odejdziemy stąd dopóki go nie znajdziemy” ?
Chociaż
była już późna godzina Ojciec [Tomasz] wydał polecenie, aby jego Towarzysz i
inne dwie lub trzy osoby udali się zobaczyć owo miejsce, które było
położone około jednej czwartej mili od
rzeki. Opuścili łódź w wielkim pośpiechu, pozostawiwszy w niej owego człowieka
(który będąc w podeszłym wieku był także bardzo zmęczony) oraz o. br. Tomasza,
który z tego samego powodu oraz za sprawą słabego zdrowia był jeszcze bardziej
wyczerpany. Nie mógł jednak dopuścić do siebie myśli, aby osobiście nie
obejrzeć tego miejsca. Pozwolił pójść najpierw swoim towarzyszom, a po upływie
pół godziny poprosił owego człowieka, aby wyszli na chwilę z łodzi, aby
zobaczyć kuźnię żelaza, która znajdowała się na drodze wiodącej do [przyszłego]
Eremu, niedaleko od łodzi. Uczynił to, o co Ojciec Tomasz go poprosił.
Odwiedziwszy kuźnię, o. Tomasz poprowadził go niepostrzeżenie w kierunku dwóch
wysokich gór, drogą, która miała prowadzić do terenu pustelni. Nie przebyli
zbyt wielu kroków, kiedy ów człowiek zapragnął wracać, twierdząc, że nie znają
przecież drogi oraz że miejsce to nie było pewne. Ojcu Tomaszowi udało się
jednak przekonać go przy użyciu dobitnych argumentów do kontynuowania drogi,
mówiąc na pewno za chwilę spotkają pozostałych towarzyszy, którzy powinni już
wracać. Tym sposobem odzyskiwał nieco odwagi, ale pokonawszy następne niespełna
sto kroków, powtórnie próbował nakłonić Ojca do powrotu. Gwizdał przy tym,
używając srebrnego gwizdka, w który był wyposażony w celu sprawdzenia, czy
przypadkiem jego gwizdy nie spotkałyby się z odzewem jakiejś osoby pośród tych
górskich ostępów. Skoro więc nie otrzymywał żadnej odpowiedzi, zaczął nastawać
na o. Tomasza, nakłaniając go do powrotu. Ojciec, widząc jego upór [f. 4] i
strach tak wielki, nakazał mu powrót do łodzi, bowiem on sam był zdecydowany
iść dalej, aż do terenu [przyszłego] Eremu, choć nie znał ani drogi, ani
języka. Nie sprawiało mu też problemu to, że miejsce było tak opustoszałe,
bowiem ufał zupełnie w pomoc Naszego Pana. Ostatecznie ów człowiek, widząc tak
wielką determinację o. Tomasza , nie odważył się pozostawić go samego w dalszej
drodze ze strachu, że mogłoby mu się przydarzyć jakieś niebezpieczeństwo. W ten
sposób przybył razem z nim do miejsca, w którym spotkali powracających tych,
którzy wcześniej wyruszyli na odkrycie ziemi obiecanej. Przynosili oni bardzo
dobre wiadomości. Jednak o. Tomasz na własne oczy, aby osobiście upewnić się o
wszystkim. Przemierzywszy – nie bez wielkiego trudu i zmęczenia- wzdłuż i
wszerz cały teren, był bardzo zadowolony i usatysfakcjonowany
znaleziskiem, bowiem znalazł w nim
wszystko to, czego mógł zapragnąć dla założenia Eremu, to znaczy góry, doliny,
bardzo przyjazną równinę, a wszystko to usiane gęstymi lasami, jak również obfitujące w dużą ilość wody, ponieważ
przemierzają je dwa strumienie dość pokaźnych rozmiarów. Poza tym jest tam wiele
źródeł i dwa wielkie stawy, które będą miały więcej niż sto stóp długości i
więcej niż 300 stóp szerokości. I tak z wielkim zadowoleniem powrócił owej nocy
do Namur.
Tam, udawszy się już na spoczynek wraz ze
swym towarzyszem, po tym jak minął pierwszy sen, o. br. Franciszek od
Jezusa, jego towarzysz, wydał z siebie
nagle potężny krzyk, tak okropny i napawający strachem, że o. br. Tomasz
przebudził się z wielkim lękiem i podskoczył na łóżku, myśląc, że go zabili. Zapytawszy
go, co się stało, zaczął przyzywać imienia Jezus i powiedział, że cały pokój
ukazał się jego oczom pełen obrzydliwych i strasznych demonów i tak się
wystraszył, że wydał z siebie tak straszliwy i potężny głos. Musiało to być
całe piekło, które połączyło swe siły, aby przeszkodzić w realizacji tak
dzieła, które miało przynieść tak wielką chwałą Bogu. A z tego powodu, że być
może Bóg nie pozwolił im uczynić krzywdy o. br. Tomaszowi, zwrócili się one z
wielką furią w stronę jego towarzysza, któremu zdawało się, że chciały go
pożreć żywcem. Następnego dnia o. br. Tomasz wrócił do Lovanium tak wielkim zadowoleniem, jakby już zdobył
ten teren dla swojego celu. I tak, polecił odprawić Mszę dziękczynną. Napisał
także list do jednego z przeorów swojej Prowincji, relacjonując mu znalezione
przez siebie miejsce tak bardzo odpowiadającego jego pragnieniom. Poprosił go o
odprawienie kolejnej Mszy w intencji dziękczynienia Naszemu Panu, za to, że
podarował im tak dobry teren na Erem. Ojciec ów nie tylko że nie odprawił
wspomnianej Mszy, ale nawet nie odpowiedział na list, bowiem wydawało mu się,
że od znalezienia terenu do objęcia go w posiadanie jest jeszcze długa droga,
oraz że Arcyksiążę, który był właścicielem tych ziem, nie zrzeknie się ich tak łatwo, ponieważ darowizna ta musiała przejść przez ręce Rady finansowej, co
jest równe Radzie skarbowej [w Hiszpanii], która zawsze utrudnia uszczuplenia w
majątku Księcia.
O.
br. Tomasz uzyskuje u arcyksięcia i infantki darowiznę terenu oraz to, co
wydarzyło się do momentu fundacji Eremu
Przed udaniem się do Arcyksięcia Alberta i
Infantki Pani Izabeli Klary Eugenii z prośbą o darowanie terenu, który znalazł
pod Namur, o. br. Tomasz poprosił, aby wszyscy zakonnicy z Lovanium odprawili
specjalne modlitwy i ofiarowali inne dziesięć Mszy do Naszej Świętej Matki w
formie, o której wspomnieliśmy wyżej, obierając ją za pośredniczkę w celu
uzyskania u Naszego Pana, aby ten poruszył serca Książąt do uczynienia
darowizny z owego terenu na rzecz naszego Zakonu. Z tym zamiarem przybył do
Brukseli. Zanim jednak porozmawiał z Księciem, podzielił się swoimi intencjami
z Hrabią Hanoweru, Majordomusem i Koniuszym (Podczaszym) większym owych Książąt
oraz osobistym i najbliższym jego powiernikiem, który jednocześnie był bardzo
oddany naszemu Zakonowi. Hrabia wykazał tak wiele trudności w realizacji tej
sprawy, że nieomal wydawała się ona niewykonalna, dając przy tym całą masę
powodów, z których wiele nawet nie godzi się przytoczyć, m. in., że znał on
bardzo dobrze charakter Arcyksięcia, ponieważ od ponad trzydzieści lat był u jego
boku, w wyniku czego mógł on on powiedzieć, że wszystko skończy się na pięknych
słowach, ale nie dojdzie w żaden sposób do ich realizacji. Tymi i innymi
sposobami Harabia próbował przekonać o. Tomasza, aby wycofał się ze sowich
zamiarów, ponieważ nigdy nie uda mu się ich doprowadzić do końca. Jednak argumenty te nie wywarły na o. Tomaszu
żadnego wrażenia i nie miał zamiaru wycofać się ze swojego pomysłu, bowiem jego
ufność była tak mocno zakotwiczona w Bogu. Ojciec odpowiedział Hrabiemu: „Od
ponad trzydziestu pięciu lat, a nawet dłużej, znam usposobienie Naszego Pana i
dobrze wiem, że kiedy tylko chciał, przemieniał serca Królów i Książąt w tym
kierunku, w którym tylko chciał. Dlatego ufam, że uczyni tak i w tym
przypadku”. Aby jednak Hrabia nie myślał, że chciał obrać go za pośrednika,
dodał, że nie chciał, aby jego wysoka Mość [Hrabia] wstawiła się za nim w tej
sprawie, ani by mówił cokolwiek na ten temat Arcyksięciu. Jedyne o co prosił,
to o uprzedzenie go, kiedy mógł otrzymać audiencję u Jego Wysokiej Mości.
Wyznaczono mu inny dzień na audiencję u
Arcyksięcia. Zanim jednak o. br. Tomasz wszedł z Nim porozmawiać, spotkał się
Hrabią Anover w przedpokoju, gdzie ucięli sobie krótką pogawędkę. Hrabia zaczął
znowu komplikować sprawę przy użyciu nowych argumentów. Wyznał Ojcu, że żywił
wielkie wątpliwości co do realizacji tego pomysłu. Ojciec Tomasz mu
odpowiedział: “Drogi Panie, nie wiem dlaczego, ale ja nie mogę w żaden sposób
wątpić w to, że Książę podaruje nam ten teren, bowiem tak wielką ufność pokładam
w Naszym Panu, że nie pozostawia mi już ona miejsca na żadne wątpliwości. Hrabia
odpowiedział, że jeśli on w ten sposób to pojmował, to jemu nie pozostaje nic
innego jak tylko zamilknąć. Pewność, jaką żywił Ojciec Tomasz, zasadzała się na
tym, że kilka dni wcześniej polecał on Naszemu Panu tę sprawę w swoich ofiarach
i specjalnych modlitwach. Nasz Pan napełnił go tak wielką pewnością, że nie
mógł on już wątpić w to, że zakończy się to sukcesem. Pewność ta była tak
niewzruszona, że nawet nie mógł już nawet modlić się do Naszego Pana ponieważ,
miał to już za sprawę załatwioną.
Ojciec wszedł, aby porozmawiać z
Arcyksięciem, który przyjął go z wielką życzliwością. Ojciec przedstawił
Arcyksięciu krótko całą sprawę w następujących słowach: “Panie, Waszej Wysokości,
tak jak i wielu innym, zdaje się, że ja uczyniłem coś wielkiego poprzez
założenie w tak krótkim czasie tej Prowincji Flandryjskiej, a mi po prawdzie
wydaje się, że nie uczyniłem nic. A to dlatego, że wszystko to, co uczyniłem
zostało wykonane z wielką moją niedoskonałością, ale również dlatego, że
pozostało do zrobienia to, co najważniejsze i najbardziej właściwe dla naszego
instytutu, a co można by porównać do ducha i duszy, których zadaniem jest
udzielania życia wszystkiemu temu, co zostało zrobione. Bez tego z trudnością
będzie można zachować ducha Zakonu w tej Prowincji. To, czego nam brakuje to
dom pustelniczy, gdzie nasi zakonnicy przybywają, aby złożyć profesję
praktykowania życia pustelniczego na podobieństwo formy, w jakiej żyli nasi
dawni Ojcowie w Eremach Góry Karmel, Egiptu i Palestyny. Ojciec wyjaśnił krótko
Arcyksięciu sposób życia tego świętego instytutu oraz to, jak wiele chwały odda
Bogu oraz jak wielkim autorytetem przysłużyłby się Kościołowi fakt posiadania
na terenach zamieszkiwanych przez heretyków tak wielce świętego instytutu oraz
jak owocnym byłby jego przykład dla innych Zakonów, jak również, że w całych
tych północnych krainach nie było sposobu życia, który mógłby się równać z tym
prezentowanym przez niego. Następnie dodał, że Jego Wysokość posiadał pewien
teren w lesie zwanym Marlania, nieopodal Namur, które jest bardzo odpowiednie
dla tego celu oraz, że tym samym błaga go pokornie, aby darował go Zakonowi, a
w zamian za to Zakon byłby zobowiązany do wieczystego polecania go Naszemu
Panu. Przekazał mu wtedy memoriał, w którym zawierała się treść tej petycji.
Arcyksiążę odpowiedział w słowach ogólnych,
przekonując, że uczyni wszystko, co możliwe, aby wesprzeć tak święte przedsięwzięcie.
Dopytywał się przy tym o wiele szczegółów dotyczących terenu [przyszłego] Eremu
oraz samego życia pustelniczego, wykazując wielkie zainteresowanie i
przyjemność w słuchaniu podobnych rzeczy. Później przekazał ów memoriał do Rady
finansów, która jest tym samym, co Rada Skarbu [w Hiszpanii].
Następnie o. br. Tomasz udał się z wizytą do
Infantki, która podjęła go z wielką przyjemnością i niewiarygodną uciechą.
Wiedział już, że Ojciec usiłował założyć na podległych jej ziemiach Erem. Zanim
jeszcze Ojciec wypowiedział jedno słowo, z taką przyjemnością zaczęła
rozprawiać na temat pustelni, jakby to
była rzecz najbardziej pożądana w życiu przez Arcyksięcia i przez nią samą.
Infanta wiedziała dobrze o tym, czym były Eremy oraz jak wysoce doskonale życie się w nich
prowadzi, bowiem jej ojciec, król Hiszpanii Filip II, był patronem pierwszego Eremu, który o. br. Tomasz
ufundował w tamtym królestwie. Powiedziała mu też Infantka, że je ojciec,
przebywając w Aranjuez, wyznał jej, że pragnął udać się z wizytą do Pustelni [w
Bolarque] oraz, że chciał ją zabrać ze sobą. Ponieważ zaś Król ostatecznie nie
mógł wypełnić swoich zamiarów, Zakon wysłał mu obraz przedstawiający Pustelnię.
Dlatego też dobra Infantka zapłonęła tak wielką żarliwością dla realizacji tego
projektu. Powiedziała otwarcie o. Tomaszowi, że zostanie mu ofiarowany ten
teren pod pustelnię oraz że oni podejmą się wykonania tego dzieła, chcąc zostać
jego Patronami. Wyznała także, że uzgodnili już z Arcyksięciem, że latem
wybiorą się razem obejrzeć teren, o którym była mowa. Powiedziała mu też wiele innych rzeczy,
dzięki czemu o. Tomasz mógł już dostrzec początek spełniania się jego nadziei.
Ojciec pragnął, aby dom ten nosił imię św. Józefa. Powiedział Infantce, że
wszystko to zostanie wykonane pod warunkiem, że wezwanie (patronat) tego domu
nie zostanie odebrane chwalebnemu św. Józefowi, do którego Ojciec Tomasz żywił
wielkie nabożeństwo i za którego przyczyną upatrywał uzyskanie tej łaski od Ich
Wysokości. Infantka, posiadając serce
tak łagodne i pełne pobożności, że jak
najbardziej jej to odpowiada i że nie wycofają się ze względu na ten warunek.
Po przekazaniu memoriału Radzie Finansów, ta
ostatnia wyznaczyła poborcę generalnego z Namur celem zobaczenia terenu, o
który prosiliśmy, oraz oszacowania jego wartości. O. br. Tomasz udał się do
Namur. Obejrzawszy teren wraz z Poborcą, ten ostatni wycenił je na 60 000
florenów, a czasem nawet postulował 80 000. Ojciec, słysząc o cenie tak
wybujałej, poprosił Radę Finansów, aby wyznaczyła innego rzeczoznawcę. Rada się
zgodziła i w ten sposób nowy rzeczoznawca wraz z Poborcą przybyli na miejsce,
aby ocenić jego wartość na cenę dużo niższą niż wcześniej. Także niektórzy
mieszkańcy Namur zaczęli wielce się sprzeciwiać mówiąc, że, jeśli zajęlibyśmy
ten teren, oni nie mogliby już dokonywać wycinki drewna. Mieszkańcy miasta
wnosili przy tym wiele innych sprzeciwów. Były one wystarczające, aby
powstrzymać Arcyksięcia przed dokonaniem darowizny. Tym sposobem okazało się,
że konieczny był trzeci sędzia, który poinformowałby Arcyksięcia czy było tak,
jak mówili przeciwnicy ofiarowania nam tego terenu. Ten zaś wypowiedział się na
korzyść Zakonu. Pomimo tego, że Rada Finansów, której zdania miał zwyczaj
zasięgać Arcyksiążę, utrudniała jeszcze nieco sprawę, Arcyksiążę wraz z Infantką
ofiarowali szczodrobliwie ten teren dnia…miesiąca…grudnia[2]roku 1618[3] pod jedynym tylko warunkiem, a mianowicie,
że będą oni patronami Pustelni.
Tych dwoje Książąt było tak gorliwych i
oddanych tej fundacji, że – wg tego, co Infantka wyznała o. br. Tomaszowi –
poświęcali wiele momentów w ciągu dnia, aby przyjrzeć się planowi terenu,
dyskutując przy tym na temat Eremu. Uważali, że z pewnej strony powinni dobrać
oni jeszcze nieco ziemi. Kazali w tym celu napisać Hrabiemu do o. br. Tomasza, aby poinformować go, że udzielają mu
prawa, aby według własnego uznania dobrał tyle ziemi ile wydawało mu się
niezbędne. Ojciec z wielkim umiarem skorzystał z tego pozwolenia y powiększył
nieco teren, tak że w całości Ich Wysokości ofiarowali trzydzieści cztery
boniery ziemi, poza ośmioma, które zakupiono od osób prywatnych. Aby bardziej
jeszcze podkreślić swoją życzliwość i oddanie, Książęta własnoręcznie
nakreślili linię na planie i wysłali go do o. br. Tomasza, informując go, że
drogi, które miano otworzyć w celu transportu wyciętego w lesie drwa powinien wytyczyć według tej linii,
ponieważ nie byłoby wskazane, aby przechodziły tak blisko Eremu.
Po przekazaniu terenu przez Książąt został
wzniesiony Krzyż w święto podwyższenia Krzyża roku…1619[4] na znak objęcia własności oraz została
odprawiona pierwsza Msza św. w domu pewnego wieśniaka, gdzie najlepiej jak
można było urządzono oratorium, aby rezydujący tam Zakonnicy mogli sprawować
liturgię, podczas wznoszenia właściwego oratorium na terenie Eremu.
W
jaki sposób rozpoczęto wznoszenie Eremu i o tym, jak Ich Wysokości przybyli,
aby położyć kamień węgielny
Po otrzymaniu darowizny terenu o.br. Tomasz
nie mógł się doczekać godziny rozpoczęcia dzieła. Dlatego wysłał pewnego Ojca (zwanego
Br. Karol od Matki Bożej), osobę obeznaną ze sztuką budownictwa, aby przy
użyciu środków pochodzących z datków, które Ojciec Tomasz mógł zebrać od
dobroczyńców Zakonu, zaczął budowę. Z tym oraz z dochodami uzyskanymi ze
sprzedaży drzew rozpoczęto prace. Po upływie kilku dni, Ich wysokości, Książę wraz z Infantką, którzy w tamtym okresie przebywali w Marimont, przybyli z wielką przyjemnością do Św.
Eremu. Wielka świta towarzyszyła im w tej podróży. Dotarli do Namur jednego
dnia, a nazajutrz, tj. 29 lipca 1619, wyruszyli rankiem z Namur, aby wysłuchać
Mszy w Oratorium Eremu.
[p.] Ponieważ w tych dniach padało obficie, za rzecz bardzo szczególną
poczytano fakt, że dzień, w którym przybyli okazał się jasny i pogodny. Aby
niczego nie brakowało tej uroczystości, liturgii przewodniczył biskup Namur, a Arcyksiążę wraz z Infantką położyli pierwszy kamień. Po zakończeniu tego oficjum, udali się wraz z całym swoim dworem (w towarzystwie o. br. Tomasza)
na przechadzkę po terenie Eremu. Obeszli
całość w koło, co zajęło im dwie godziny i piętnaście minut[5]. Tak nadeszła pora obiadowa. Uczyniwszy
pokaźne zadaszenie z ułożonych rzetelnie gałęzi drzew, Arcyksiążę, Infantka
wraz ze wszystkimi swoimi damami schronili się w ich cieniu. A chociaż podano
na stół zwyczajne dania, które Ich Wysokości przywieźli ze sobą, z Eremu
wysłano im dania na bazie ziół, bardzo małego pstrąga, którego tam złowiono
oraz małego okonia. Tak bardzo zasmakował im ten posiłek, że prawie nie tknęli
tego, co przywieźli, a w szczególności Jej Wysokość Infantka. Po zakończeniu
posiłku zechcieli ponownie odbyć spacer wewnątrz granic Eremu, wypytując o
wszystko o. br. Thomas. Zachwycała ich rozległość i piękno miejsca oraz to, jak
bardzo nadawało się do celów, w jaki zostało ono ofiarowane w Zakonie.
Spacerowali przez resztę dnia, aż do momentu, kiedy trzeba było wracać do
Namur.
Wyjechali z Pustelni tak zadowoleni z tego,
że mogli je zobaczyć, że Infantka wyznała później swojemu spowiednikowi, że ten
dzień był najszczęśliwszym dniem w jej życiu. Prosiła go też, by on sam
zechciał odwiedzić to miejsce, a on uczynił to z wielką dokładnością.
O. br. Tomasz towarzyszył im w drodze powrotnej aż do Namur, o to
bowiem poprosił go Hrabia Anover. Również za radą i podszeptem tego samego
Hrabiego, postanowił porozmawiać z Infantką, aby dokończyli budowy i zostali
wyłącznymi patronami miejsca oraz klasztoru. Tak też, zgodnie z tym, co polecił
mu Hrabia, Ojciec Tomasz następnego dnia zwrócił się do Ich Wysokich Mości,
błagając ich, aby skoro już byli patronami Eremu, zechcieli być nimi w
zupełności i wzięli na siebie dokończenie budowy oraz utrzymanie tego Świętego
Miejsce, które maksymalnie będzie zamieszkiwać nie więcej niż 24 eremitów. O.
Tomasz nie prosił o inne renty, poza zbożem, którego potrzebowali na własne
utrzymanie i do produkcji piwa. Ojciec nie ośmielił prosić się o nic więcej,
będąc przekonany, że posiadając chleb i piwo oraz trochę jarzyn z własnego
ogrodu pustelnicy będą mieli wystarczający wikt. Infantka odpowiedziała, że
postara się to zapewnić. Z tymi słowami wrócił o. Tomasz wrócił do Pustelni. Po
krótkim czasie otrzymał listo d Hrabiego Anover, w którym ten informował go w
imieniu Ich Wysokiej Mości, że pokryją oni koszty wszystkiego, co potrzebne
było do ukończenia budowy oraz zboże, o którym im powiedziałem[6], że było niezbędne dla utrzymania
pustelników. W ten sposób została dokonana i ustanowiona owa jałmużna. Zakon ze
swojej strony ofiarował Ich Wysokim Mościom...
Tutaj
ma się krótko opisać oficja, jakie odprawiają się w Eremie za Ich Wysokie
Mości…[7]
Z tak wielkim pośpiechem prowadzono budowę
[klasztoru] i pustelni zewnętrznych, że w ciągu półtora roku od jej rozpoczęcia
była już ukończona i pozwalała na
ustanowienie w niej ćwiczeń życia pustelniczego. O. br. Tomasz wybrał spośród
wielu, którzy w Prowincji pragnęli zamieszkać w Eremie, tylko kilku Zakonników.
I w dniu Krzyża wrześniowego[8] 1620 roku, w barwach wielkiej uroczystości
i ku pociesze wszystkich odprawiono pierwszą Mszę św. w Kościele i zainicjowano
ćwiczenia życia samotniczego i eremickiego. O. Tomasz nie mógł opanować
zadowolenia i pociechy duchowej mając przed oczyma dzieło, które miało przysporzyć tak wielkiej chwały Bogu, świecić takim przykładem Jego Kościołowi
oraz być źródłem korzyści dla Prowincji, którą założył. Dziękował wielce Panu,
że wybrał go jako narzędzie dla oddania Mu tej przysługi. Przeorem został
wybrany o. br. Wincenty Maria od Św. Ubalda, który wtedy pełnił
funkcję Przeora klasztoru w Lovanium, zaś Podprzeorem został o.br. Jakub od św.
Teresy, człowiek wielkiej pobożności i ducha, czyli takie osoby, których
domagały się początki tak wzniosłego instytutu.
O. br. Tomasz, chociaż
był Prowincjałem, uważając ten dom (erem) za oczy Prowincji, nie spuszczał
nigdy z niego swojego wzroku i starał się, by za pośrednictwem konferencji oraz
duchowych zachęt wprowadzić Ojców w arkana tego życia. A choć był nieobecny,
zarządzał tym domem i troszczył się o niego w sposób tak szczególny, jak gdyby
był jego Przeorem, wiedząc jak wielkie znaczenie miało to, aby mocno i
dobrze osadzić początki i fundamenty tak wzniosłej budowli, bowiem od tego
zależy dobro i pożytek duchowy całej Prowincji. Dlatego też postanowił
jednocześnie, aby dla lepszego funkcjonowania Eremu, napisać Instrukcję
życia pustelniczego, która byłaby tym, czym jest Zwyczajnik lub Ceremoniał
Zakonu w innych klasztorach. A ponieważ jest to rzecz godna wieczystej pamięci,
stosownym wydaje się włączenie jej do tego traktatu.
Instrukcja
o sposobie praktykowania życia pustelniczego zaczerpnięta ze zwyczajów oraz
praktyki Eremów w Hiszpanii
&
Tutaj
ma zostać umieszczona cała Instrukcja.
[1] Tomasz od Jezusa „De la fondacion del desierto de s. Joseph
del Monte Carmelo en los estados de Flandes” AGOCD Plut. 334 b1.
[2] Według Liber
fundationis, Decembris.
[3] Według Liber fundationis, 1618.
[4] Według Liber
fundationis, januarii 1619. Ale jest to nie możliwe, gdyż Tomasz pisze o
Podwyższeniu Krzyża, albo mu się to pomyliło z datą inauguracji.
[5]
Dosł. dziewięć
kwadransów.
[6]
Zwróć uwagę na zmianę osoby gramatycznej: Tomasz
się tu zdradza przechodząc na 1 os. lp.
[7]
Por. Liber
fundationis…
[8]
Święto Podwyższenia Krzyża, 14 września.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz