Antoni od Krzyża (1670)
Księga życia pustelniczego, jego wzniosłości, praktyk i celu
Rozdział XIX. Samotność wewnętrzna powoduje, że samotność zewnętrzna staje się słodka i pełna rozkoszy
Brama prowadząca
do osiągnięcia dóbr niebieskich otwiera się, gdy złoży się wszelką nadzieję w
Bogu, nie poświęcając uwagi na nic innego. Nadzieja sprawia, że pogardzamy
wszystkim, co dotyczy życia doczesnego, a doceniamy jedynie to, co odnosi się
do wieczności, opróżniając człowieka z niego samego i napełniając go dobrami
obietnicy. Człowiek bowiem osiąganie w życiu tak wiele, jak wielka jest jego
nadzieja. Jak mówi Filon w Księdze o życiu Mojżesza: Bonus vir nihil
proprie possidet, net seipsum quidem (Człowiek dobry nie posiada nic na
własność, ani nawet samego siebie). Nie musi troszczyć się, ani zajmować
niczym, ponieważ jego mocna ufność w Bogu sprawiła, że stracił poważanie dla
rzeczy doczesnych i zapomniał, co to jest miłość samego siebie. W ślad za tą
nadzieją podążają pociechy duchowe obiecane tym, którzy gardzą dobrami świata.
Pociechy te zapełniają pustkę, którą człowiek duchowy stworzył w sobie. Miarą
zaś uduchowienia człowieka jest właśnie stopień wewnętrznej pustki i oderwania,
który im większy, tym większą daje mu pociechę i zaspokojenie. Żyje w ścisłej
zależności od miłującego serca Boga i tą droga wchodzi w posiadanie dóbr
wiecznych. Dla tej właśnie przyczyny Bóg zdecydował o objawieniu swego Prawa na
pustyni, gdzie nie było wygód, pociech, czy wybornych potraw. Tym samym
pokazuje od czego powinien powstrzymywać się ten, kto chce żyć w zgodzie z
nakazami Prawa. O wiele bardziej wymagające jest w tym względzie Prawo łaski,
która domaga się większej doskonałości i skrywa w sobie większe obietnice, na
które ukierunkowane jest całe Prawo ewangeliczne i zakonne.
Kto spogląda na tę surową samotność i kolczastą pustynię oczyma ciała,
dostrzeże w niej jedynie gorycz i zupełne pozbawienie się wszelkich upodobań i
ludzkich rozkoszy. Zobaczy tam tylko uciski, walki i opór natury. Jeśli zaś uda
mu się oczami duszy dostrzec wewnętrzne rozkosze ducha płynące z poznania
prawdy, jeśli zakosztuje słodyczy boskich darów, których Stwórca obficie tam
udziela, wtedy pozna całą ich chwałę.
Gdy jednak brak tego poznania prawdy, a duch ma podcięte skrzydła, w
przebywaniu na samotności widzi się jedynie to, co odpychające i przykre dla
zmysłów. Pustynia jest wtedy zupełnie niepociągająca, a nawet wydaje się nie do
zaakceptowania. Stąd, aby samotność zewnętrzna była pełna pokoju, radości i
rozkoszy, najpierw musi zostać osiągnięta samotność wewnętrzna, w której
eremita będzie zamieszkiwał w wielkim świetle ukazującym prawdziwą istotę
rzeczy ziemskich. To poznanie prawdy oczyszcza pole widzenia i wzbudza żarliwe
i nieujarzmione pragnienie nieba, bowiem samotnik nie może już zatrzymać wzroku
na żadnej rzeczy cielesnej. Samotność wewnętrzna czyni przyjemną samotność
zewnętrzną oraz okrywa ją słodyczą i radością, według słów Proroka: Stepowe
pastwiska są pełne rosy, a wzgórza przepasują się weselem. Ta obfitość i
rosa niebiańska czynią pięknymi wszystkie rzeczy na pustyni, a rozweselone
wzgórza są źródłem radości i pociechy dla tych, którzy je zamieszkują. Ze swej
strony, ci którzy zdobyli samotność wewnętrzną, rozweselają stepy pustyni i
znajdują w nich motyw do uwielbiania Boga.
Ta samotność wewnętrzna polega na zupełnym opróżnieniu się zakonnika
przybywającego do eremu z przywiązania do rzeczy ziemskich. Bez tej pustki wewnętrznej
pobyt na pustyni będzie mało owocny, albo zupełnie nie przyniesie pożądanych
skutków. Mówi bowiem św. Cezary z Arles: Na cóż się zda przebywanie w
miejscu samotnym, jeśli w sercu panuje niepokój? Jakie znaczenie ma trawnie w
miejscu pełnym milczenia, jeśli w jego mieszkańcach rozlega się wrzawa wady i
słychać nieustanne walki pożądań? Jaki owoc odniesiemy z zewnętrznego spokoju i
pogody, kiedy w we wnętrzu naszym szaleje burza? Taka samotność nie przyda
się na nic. Spotęguje jedynie udręki, ponieważ wszystko pozbawione jest
pociech, gdy żyje się w samotności bez wewnętrznego oderwania i owocu, który z
sobą niesie. Dobitnie wyraził to św. Wawrzyniec Justiniani: Jeśli brakuje
tej wewnętrznej pustki i samotności wewnętrznej, w której człowiek zajmuje się
jedynie zgłębianiem prawdy i kosztowaniem rzeczy bożych, samotność staje się
okropnym więzieniem, schronieniem tchórzów i rozpustników, zlewiskiem brudnych
i szkodliwych myśli, domem niecierpliwości, mieszkaniem bestii duchowych oraz
nieszczęsnym upadkiem życia. Na nic się zda – mówi dalej ten sam Święty
– gdy ktoś ciałem przebywa w samotności, a myślami błąka się po obcych sobie
krainach, gdzie, choć zdaje się upajać życiem, zaznaje śmierci. Tym samym
doznaje śmiertelnego niepokoju i trwogi konania. A choć czyni ogromne wysiłki,
nie widzi ich owoców.
Gdy Bóg wybrał Saula na króla swego ludu, ten na początku dawał swymi
czynami wiarygodne potwierdzenia, że wybór ten był dobry. Choć nie wychował się
na dworze, to jednak rządził skutecznie ponieważ był jak dziecko: cieszył się
prostotą i był wolnych od więzów ciała i krwi. Odniósł wiele wielkich
zwycięstw, ponieważ nie potrafił się lękać, ani nie osłabł w stałości swego
męstwa. Bowiem lęk przed trudem i cierpieniem jest skutkiem wewnętrznych
przywiązań pomieszanych ze zmiennymi okolicznościami, które przedstawiają nam
trudności, jako rzeczy niemożliwe do pokonania. Tak też i Saul poddał się z
czasem ziemskim upodobaniom, co wpłynęło na upadek jego zdolności rządzenia.
Przybył wtedy Samuel i oznajmił mu: Pan cię odrzucił i nie będziesz już
królem. Jednakże możemy zapytać w jaki sposób wypełniły się te słowa
proroka, skoro wiemy, że Saul zasiadał na tronie Izraela, aż do śmierci?
Odpowiedzi udziela nam doktor Avila, który mówi, że Bóg odebrał mu odwagę do
walki, wydając go na pastwę słabości oraz lęku, co było rzeczywistym
pozbawieniem go władzy królewskiej: Został pozbawiony władzy królewskiej,
ponieważ, zanim zgrzeszył Duch Pański był zawsze z Saulem, a był to duch odwagi
i męstwa, który nie pozwalał mu się bać żadnego nieprzyjaciela. Po tym, jak
zgrzeszył, jego serce stało się tchórzliwe, tak że został napełniony bojaźnią
wobec nawet najmniej znaczącego wroga. To bowiem grzech jest powodem naszej
wewnętrznej słabości, duchowego rozkładu i bojaźni, która nas paraliżuje. Na
miarę tego, jak trwamy w przywiązaniu do stworzeń, zostajemy odarci z
dziecięcej czystości, a tym samym pozbawieni odwagi i siły męża danych nam, aby
toczyć bój z przeciwnościami cnoty. Kiedy brakuje czystości, którą daje
wewnętrzna samotność, natychmiast znika słodycz i chęć podejmowania wysiłku.
Wszystko zaczyna napawać lękiem, ponieważ narzuca się nam tylko to, co w
pustyni oschłe i nieprzyjemne. Nie odczuwa się już jej słodyczy, gdy nie
pielęgnuje się tej wewnętrznej pustki serca. Doświadcza się tylko tego, co
nieprzyjemne dla ciała, a ducha pozbawia się chwały.
Dawid, Król i Prorok, zaprasza wszystkie stworzenia do uwielbiania i
oddawania czci prawdziwemu Bogu, wdzięczny za przyjście Mesjasza, nawiązując do
Jego pierwszego pojawienia się na świecie, po to by go zbawić, oraz do jego
drugiego przyjścia w celu osądzenia ziemi, kiedy mówi: Niech się cieszy
niebo i ziemia raduje; niech szumi morze i to, co je napełnia. Niech się weselą
pola i wszystko, co jest na nich, niech się także radują wszystkie drzewa leśne
przed obliczem Pana, bo nadchodzi, bo nadchodzi, aby sądzić ziemię. Z
jakiego powodu, wymieniając niebo i ziemię, morze i pola oraz wszystko, co je
napełnia, czyni szczególną wzmiankę o drzewach leśnych: niech się radują
wszystkie drzewa leśne? Dostrzegając tę samą rzecz Kajetan dał jej
następujące wyjaśnienie: Nie wspomina się o żadnym innym rodzaju drzew, jak
tylko o drzewie leśnym, ponieważ to na nim Mesjasz odniósł zwycięstwo nad
śmiercią. Tym samym autor psalmu nawiązuje tu dyskretnie do pustelników
ukrzyżowanych w lesie Kościoła, którzy jako ukrzyżowani, czerpią radość z
triumfu Chrystusa, osładzając sobie trudy swego życia wspomnieniem Jego
pierwszego przyjścia i nie lękając się w żaden sposób sądu, który będzie celem
Jego powrotu. Ich ćwiczenia powinny czerpać wzór z tych leśnych drzew: tak jak
one powinni oddalić się od świata nie tylko fizycznie, ale i sercem.
Ukrzyżowani na drzewie Krzyża i niejako z nim zjednoczeni, odniosą w ten sposób
zwycięstwo nad śmiercią i grzechem. Będą cieszyć się owocami pierwszego
przyjścia naszego Mesjasza i nie będą mieli powodu do obaw w czasie, kiedy
powróci, by osądzić ziemię.
W Psalmie czterdziestym dziewiątym Dawid wypowiada słowa, które są bardzo
adekwatne do naszych rozważań: Bóg zajaśniał z Syjonu, korony piękności. Bóg
nasz przybył i nie milczy: przed Nim ogień trawiący, wokół Niego szaleje
nawałnica. Gdyby zastosować te słowa do naszych eremów, to powiedziałbym,
że Bóg przybywa tu z wielką chwałą, aby ukazać swój majestat, obcując z duszą i
wypowiadając w głębi jej serca słowa czułości i miłości, którymi ją pociesza.
Za nimi postępuje ogień, który swymi płomieniami obejmuje wszystkich, którzy
znajdują się na tej górze. Jednak ci, którzy błąkają się na zewnątrz,
zniewoleni przywiązaniami, szukając ulgi w stworzeniach, znajdą tam tylko burzę
i zawieruchę, to jest, nieznośny niepokój, głębokie zasmucenie i niepocieszoną
nędzę. Dobrzy – mówi Hugo ze św. Wiktora – znajdują się w Bogu,
niczym w Jego centrum, które jest centrum wszystkiego. Źli zaś znajdują się na
Jego obrzeżach i nie mają do Niego dostępu. Bowiem miłując stworzenia,
które są jakby peryferiami Boga, dusza skazuje się na błąkanie się na zewnątrz
własnego serca, które jest centrum życia sprawiedliwych. Na obrzeżach zaś
szaleje burza, której efektem jest niemożność dotarcia do Boga, ze względu na
kajdany, które sami sobie nakładamy. Skoro więc pustynia jest miejscem, gdzie
Bóg się objawia, a serce pustelnika błąka się na zewnątrz, pełne pożądań i
przywiązania do stworzeń, czego innego można się spodziewać poza zupełną utratą
dobra oraz pomnożenia niepokoju i smutku. Choć Bóg przychodzi w sposób jawny,
serce przywiązane do stworzeń ani Go nie dostrzega ani nie może cieszyć się
Jego obecnością i łaską.
Bóg polecił, aby ołtarz, na którym miał płonąć wieczysty ogień, był pusty i
wydrążony wewnątrz: Cavum intrinsecus facies illud. Jest więc ten ołtarz
wydrążony, pusty i głęboki, aby przestrzeń dla drwa i ognia była wystarczająca
do złożenia ofiary. To ku nam spoglądał –mówi Będą Czcigodny – i do
nas mówił w tym miejscu, bowiem to nasze serce ma być wydrążone, puste i wolne
od stworzeń, aby mogło przyjąć ogień Ducha Świętego. Jeśli więc chcesz być
ołtarzem Boga, opróżnij się z samego siebie oraz oczyść z wszelkiego skażenia
rzeczami światowymi, a rozpalisz się płomieniem Ducha Świętego. Strawi On
twe ciało i duszę. Jego ogień wypali w Tobie jakikolwiek ślad człowieka i
zostaniesz całkowicie przebóstwiony. W sensie literackim (w którym odnajdujemy
sens moralny) komentuje te słowa św. Jan z Awili mówiąc, że Bóg nakazał, aby
ołtarz nie był lity, ale pusty w środku, dlatego, że w przeciwnym razie byłoby
niemożliwe łatwe przenoszenie go. Gdyby nie był pusty, jego waga nie
pozwoliłaby go ruszyć z miejsca. O! Iluż to znajdujemy nieznośnych i uciążliwych
zakonników, których przełożeni nie mogą przenieść do innego klasztoru, ani
prośbą, ani groźbą. Są tak obciążeni przywiązaniami i hołdowaniem żądzom, że
stają się nie do zniesienia i tak nimi wypełnieni, że nie znajdzie się w nich
ani skrawka miejsca, przez które przedarłoby się światło i gdzie zapłonąłby
ogień Ducha Świętego.
Kiedy lewici, synowie Izraela, zostali wzięci w niewolę i uprowadzeni do
Babilonu, siedli na brzegach rzeki, aby opłakiwać swoje wygnanie. Zawiesili
wtedy swoje instrumenty muzyczne na wierzbach: In salicibus suspendimus
organa nostra. Dlaczego zawieszać instrumenty na wierzbach i nie na innych
drzewach, które zazwyczaj występują nad brzegami rzek? A to dlatego, aby dać do
zrozumienia, że wygody i przyjemności tego świata nie są już odpowiednie dla
tych, którzy niczym pielgrzymi i wygnańcy pozbawieni swej ojczyzny, wyczekiwali
swego rychłego odkupienia. Wierzba jest bowiem symbolem śmierci. Theofrastres
mówi, że jej nasienie zawiera jedynie łzy, którymi płacze i z których wyrastają
nowe sadzonki i nowe gałązki. Instrumenty, według tego, co mówi św. Hilary,
symbolizują nasze ciała. Oto co powinni czynić pustelnicy, którzy niczym
wygnańcy świata przybyli do eremu: powinni żyć z niezatartym wspomnieniem
niebieskiego Syjonu, które wszystko inne usuwa z pamięci. Mają żyć we łzach i
umierać na Krzyżu, podtrzymując radosną nadzieję życia wiecznego. Na
wierzbach zawiesiliśmy nasze harfy! Inni czytają te słowa w odmienny
sposób: In desertis suspendimus organa: Na pustyni ukrzyżowaliśmy nasze ciała okryte
łzami. Tym sposobem, czyniąc nieustanne wysiłki, próbujemy zbliżyć się do
niebieskiego Jeruzalem razem z tymi wszystkimi, którzy udają się na samotność,
aby opłakiwać swe wygnanie.
Rozdział XX. Jak bardzo potrzebna jest pustelnikom samotność wewnętrzna z tej racji, że są oni zobowiązani do bycia ludźmi modlitwy i życia kontemplacyjnego
Tak istotną cechą eremu jest samotność wewnętrzna i oderwanie od wszelkiej
pociechy ze strony ludzkiej natury, że - gdy jej zabraknie - erem nie jest już
eremem. Tak ścisła jest ta zależność, że, definiując to, czym jest pustynia,
Celiusz Panoniusz powiedział: Desertum ac renuntiatio mundanae voluptatis
est [Pustynia to wyrzeczenie się wszelkiej rozkoszy ludzkiej]. Stąd też,
gdy zakonnik przybywa do eremu, wyraża tym samym pragnienie złożenia swego
ciała i duszy w doskonałej ofierze całopalnej na ołtarzu miłości Bożej.
Odnawiając swą duszę ma on przemienić swe ciało przyozdabiając je chwałą
niewzruszoności. Musi się to dokonać poprzez umartwienie obu części [to jest duszy
i ciała], poddając ducha Bogu, a duchowi ciało, którego złe nawyki i skłonności
są źródłem upadków i wylęgarnią smutku. Stąd autentyczne umartwienie ciała jest
sekretem naszego dobra i postępu, mocą którego człowiek zaczyna miłować Boga
całym sercem i ze wszystkich swych sił. Jednoczy się z Nim za sprawą nabytego w
modlitwie światła, które uwalnia go z iluzji. Modlitwa zaś i czynienie dzieł
cnoty sprawiają, że staje się coraz bardziej duchowy i doskonały. Bo jak mówi
św. Grzegorz, do życia wiecznego dochodzi się przez umartwienie ciała.
Dlatego święci mężowie brali w niewolę swe ciała i cierpliwie znosili potyczki
z nimi, aby z rzeczy najniższych wznosić się do coraz wznioślejszych.
Ponadto, skoro to modlitwa, kontemplacja i przestawanie z Bogiem stanowią o
doskonałości życia pustelniczego, to nie może być o nich mowy bez umartwienia
ciała i wyzbycia się przywiązań serca. Jedno bowiem bez drugiego nie przynosi
zbyt wielkiego owocu. Umartwienie, które jest wyzwoleniem z tyranii upodobań,
sprawia, że dusza szybuje na skrzydłach modlitwy. Nikt zaś nie będzie potrafił
owocnie się modlić, jeśli nie umie prawo i pobożnie żyć. Życie prawe czyni
bardziej znośnym rygor umartwienia, a do prawego życia dopomaga wielce
modlitwa. Dwa skrzydła – mówi św. Bernard – posiada nasza modlitwa,
aby wznosić się do nieba i cieszyć się owocem swego wysiłku, a mianowicie
pogarda dla świata (co sprowadza się do pustki wewnętrznej) oraz udręczenie
ciała. Obie rzeczy czynią modlitwę obywatelką nieba. Modlitwa ze swej
strony czyni lekkim trud umartwienia, który bez niej byłby ponad ludzkie siły –
umartwienie wyzwala duszę z wszelkiego niepokoju i troski, aby prędko i bez
przeszkód wzniosła się ku Bogu. Samotność ma umożliwić radowanie się bogactwami
pustyni, a nie stanie się to w żaden inny sposób – jak mówi Andrzej Cezarei w
swoim Komentarzu da Apokalipsy – jak tylko przez umartwienie: Pustynia
przez swą surowość i posuchę pomaga wielce do przyjęcia pocieszenia ducha,
ponieważ wejście w ostępy samotności powoduje, że dusza otrzymuje środki dla
pomnożenia swego dobra. Nigdy dusza nie będzie mogła cieszyć się
dobrodziejstwami życia samotnego bez praktyki umartwienia, bowiem dopóki nie
poskromi swego ciała, zasiadając na nim, jak królowa na swym tronie, dopóty nie
posiądzie tego chwalebnego i rozkosznego pokoju, który jest życiem i duszą
samotności oraz pokarmem ducha. Powiedziałbym nawet, że niemożliwe jest w ogóle
przebywać w eremie bez umartwienia i pokuty. Samotność równoznaczna jest bowiem
z wielkim i doskonałym dziełem, a osiągnięcie tego bez umartwienia jest
niemożliwe. Dwie rzeczy są niezbędne człowiekowi do zbawienia i doskonałości:
poznanie prawdy i działanie. Poznanie wyznacza szlak, a działanie nim podąża.
Ale ani samo poznanie nie jest samo z siebie wystarczające dla zbawienia, ani
też działanie nie może być doskonałe bez poznania. Jedno domaga się
drugiego. Wzajemnie sobie dopomagają i
nie mogą zostać rozłączone, bowiem z doskonałości poznania pochodzi doskonałość
działania, a ten kto ma większe poznanie, bardziej kocha. Ten zaś kto bardziej
kocha, więcej wysiłku czyni, bo miłość jest nieustannie w działaniu. Nie
lękając się wysiłku i cierpienia, nie zniechęca się trudami, a jako że jest
zawsze zwycięska, nie cofa się przed żadnym dobrym czynem. Stopień zaś poznania
zależy od stopnia czystości i nieskazitelności postepowania: im większa jest
czystość, tym głębsze jest poznanie i skuteczniejsze działanie. A czystość
wzrasta na miarę postępu w umartwieniu i oderwaniu od zła oraz wydoskonalenia
się w kontemplacji. Dlatego też święci ojcowie radzą, aby życie w samotności
obierali jedynie ci, którzy zaprawili się już w modlitwie i otrzymali łaskę
kontemplacji rzeczy boskich. Ludzie spragnieni postępu w życiu duchowym pragną
i starają się o samotność, bowiem troski i starania ziemskie przeszkadzają im w
oddawaniu się kontemplacji, a jej pragnienie daje im siłę i stałość, aby
wytrwać na pustyni. Słodycz kontemplacji usuwa zaś gorycz samotności, pozwala
się w niej rozsmakować i czyni ją przyjemną oraz napawa mocą do podejmowania
trudów. Bo jak mówi św. Grzegorz rozkoszami kontemplacji są wyborne
przykazania, które czynią samotność pełną wdzięku, a jej ścieżki przyjemnymi: Quaedam
praecepta vocis sunt gaudia contemplationis. Prawdziwie radości
kontemplacji są niczym napomnienia, które im łagodniejsze i słodsze, tym
bardziej skuteczne się okazują. Są niczym przykazania, która poruszają do czynu
ze smakiem i rozkoszą. Gdy więc brakuje samotności wewnętrznej, w której
wszystko skierowane jest na kontemplacje rzeczywistości wiecznych, brak też tych
wybornych i rozkosznych smaków, które niczym królewskie napomnienia poruszają
duszę z łagodności, a ta z przyjemnością spełnia ich rozkazy. Jeśli zatem
pustelnik pozbawiony jest tej wewnętrznej samotności, to na pewno nie posiądzie
wzniosłości poznania, ani nie usłyszy tych słodkich napomnień skutecznie
poruszających go do działania.
Dawid powiedział, że sprawiedliwi łączą modlitwę z walką: Exultaciones Dei in gutture
eorum et gladii ancipiti in manibus eorum: Chwała Boża w ich ustach, a miecze
obosieczne w ich ręku (por. Ps
149, 6). Nie mówi, że chwała znajduje się na języku, choć zapewne ma w niej
swój udział, ale wskazuje na podniebienie i gardło [gutture] aby dać do
zrozumienia słodycz i smak, z jaką Go uwielbiają, owoc sprawiedliwości, pokój i
radość. A rodzą się one z zastosowania owych obosiecznych mieczy, którymi jest
nauka Chrystusa, służących do odcięcia przywiązań duszy i wyzwolenia jej z
pozostałości natury, które zaciemniają ducha. Niech więc słowo będzie w waszych
dłoniach, przechodząc z ust do działania, a wasze ręce pomogą ustom w modlitwie
poprzez umartwienie, bowiem każda praktyka i nauka, które nie odwołuje się do
Chrystusa ukrzyżowanego i jego chwalebnego Krzyża powinny się wam wydać
podejrzane. Tym sposobem wasza modlitwa będzie taka, jak powinna być, czyli
pełna smaku i skuteczna, a pokuta stanie się łatwa i przyjemna. Modlitwa będzie
źródłem siły do podjęcia umartwienia, a umartwienie uprosi łaskę modlitwie,
dzięki czemu dosięgnie ona wzniosłego poznania i będzie rozkoszować się miłością
Boga.
Św. Jan pośród swoich objawień przytacza jedno, w którym Anioł uniósł go w
duchu na wysoką górę i pokazał mu niebiańską Jerozolimę, która zstępowała z
nieba: I uniósł mnie w zachwyceniu na górę wielką i wyniosłą, i ukazał mi
Miasto Święte - Jeruzalem, zstępujące z nieba. Uniósł mnie na tę górę
wysoką, abym kontemplował to potężne miasto i uczynił mi przysługę, aby posiadł
pełną łaski wiedzę. Początkiem tej przysługi było uniesienie mnie na wysoką
górę, a jej celem ukazanie mi bogactwa i chwały niebiańskiej Jerozolimy - tej
pełnej szczęścia ojczyzny, do której wejdziemy gdy skończy się nasze wygnanie.
Jej widok pokrzepia w znoszeniu trudów i cierpień tych, którzy jeszcze walczą;
wzbudza zapał w pielgrzymowaniu i rozpłomienia pragnienia oraz łagodzi ciężar
drogi. Wzniosłość nauki wyrażona została w zstępowaniu tego miasta z nieba w
wielkim blasku i piękności. Zdaje się, że jeśli Apostoł nie wstąpiłby duchem na
górę, to miasto to nie zstąpiłoby z nieba dla jego pociechy i pokrzepienia.
Bowiem nie jest możliwe ani dopuszczalne, aby w inny sposób cieszyć się tym
widokiem, jak tylko przez wstąpienie na górę. Wznieśmy się więc duchem -
mówi św. Ambroży – ponieważ ciało wstąpić tam nie może. Wznieśmy się
zatem do nieba, aby później ono ku nam zstąpiło. Jego zstąpienie do nas
jest równoznaczne z naszym wstąpieniem do niego jedynie samym duchem,
pozostawiwszy ciało, wyzuci zupełnie z jego więzów. To na tę górę wzniosłej i
rozległej pustyni zstępuje niebieskie Jeruzalem dla tych, którzy są już jedynie
duchem bez ciała, ponieważ ciało nie może się tam wznieść, a wzniesienie się z
nim oznaczałoby jedynie materialne wstąpienie, które nie ma dostępu do udziału
w niebie i jego chwale. A jak mówi dobrze obeznany z tą materią św. Bernard, dusza
powinna być opróżniona ze wszystkich upodobań i przywiązań, aby stała się
niebem i mieszkaniem Boga. Stąd też potrzeba wielce, aby ten, kto przybywa
do świętego eremu był wyzwolony z ziemskich więzów, jeśli chce w tej samotności
znaleźć niebo, a przebywając w tym miejscu, wszędzie znajdować Boga. Jeśli nie
przybędzie tu z owym wyzuciem i nagością ducha, zamiast słodyczy nieba znajdzie
tu jedynie smutek i niepokój.
Dziwią się bardzo aniołowie, że Oblubienica święta z wielką lekkością
wznosi się na wysokości z pustyni i mówią: Kim jest ta, co się wyłania z
pustyni wśród słupów dymu, owiana wonią mirry i kadzidła? (Pnp 3, 6). Kadzidło
oznacza tu modlitwę, a mirra umartwienie. Umartwienie zaś uskrzydla modlitwę, a
ta czyni łatwym umartwienie, dzięki czemu dusza wznosi się zwiewnie ku niebu.
Św. Grzegorz z Nyssy mówi, że wstępuje z gorliwym wysiłkiem ducha (Ascendit
studiosa contentione animi), co oznacza, że czyni to z chwalebnym trudem
modlitwy i umartwienia, które dodają jej ferworu oraz lekkości, a zadając jej
niejako miłosny gwałt, popychają ją ku jej celowi. Z każdym pokonanym krokiem
staje się coraz piękniejsza, bowiem te dwie cnoty upiększają duszę, odrywając
ją od ziemi (która jest jedynie brzydotą) i zbliża ją do nieba (które
zamieszkuje jedynie piękno). Dym, który wydobywa się z obu jest przyjemnym
zapachem – dodaje święty – będąc świadectwem piękności Oblubienicy. Choć
została poświęcona Bogu przez modlitwę, to jednak konsekracja ta nie będzie
trwała i owocna, jeśli dusza nie będzie doskonale umartwiona. Tak jedna, jak
druga, sprawiają że dusza jak doskonała ofiara całopalna w płomieniach boskiej
miłości wznosi się wdzięczną wonią ku niebu. Mówi bowiem św. Bernard: Ex
mortificatione carnis et oratione cordis, alterum sine alterum aut parum, aut
nihil prodest (Wznosi się dusza mocą umartwienia ciała i modlitwy serca. I nie
wystarczy tylko jedna z tych rzeczy, ale muszą iść ręka w rękę). Doświadczenie
poucza nas, że modlitwa bez umartwienia staje się letnia, a umartwienie bez
niej – nieznośne. Pomagają sobie one wzajemnie, a w tej obustronnej pomocy
znajduje się świadectwo doskonałości duszy, gdy modlitwa sprawia, że naśladuje
się Tego, do kogo się modli, a pokuta i naśladowanie nakłaniają do modlitwy.
To właśnie o eremicie oddanemu
kontemplacji mówi Duch Święty, kiedy powiedział: Sapientiam scribe in
tempore vacuitatis, et qui minortur actu sapientiam percipiet (Zdobywa mądrość
w czasie wolnym od zajęć, i kto ma mniej działania, ten stanie się mądry). Bowiem
mądrość zostaje wyryta na tablicach ich serc, którymi są rozum i wola, w czasie
wolnym od innych zajęć, a ten kto się wyzwala od wszelkich zabiegów i trosk
ziemskich odkrywa mądrość i zostaje nią napełniony. Dwie rzeczy naświetla nam
tu Duch Święty: po pierwsze, uczy że mądrość zdobywa się w czasie wolnym
(vacatio), a po drugie, wskazuje że to w pustce i wyzwoleniu od innych zajęć
dostrzega się mądrość. Czymże więc jest przybycie do eremu, jeśli nie
zagwarantowaniem sobie tego wolnego czasu? A z czego ma się wyzwolić ten, kto
tu przybywa, jeśli nie ze wszystkich trosk i ziemskich upodobań? Bo jeśli
pergamin serca nie jest dokładnie wygarbowany i skrupulatnie oczyszczony nie
może zostać zapisany atramentem boskich prawd. Nikt nie może otrzymać
mądrości Bożej - mówi św. Izydor – poza tym, kto oderwawszy się od
wszystkiego podąża tylko ku jednemu celowi. A to, że serce zostaje zapisane
mądrością znaczy tyle, co poznanie subtelności i nieskazitelności boskich
objawień wiary. Podobna czystość wymagana jest także do ich odczytania. Wszelka
inna troska, czy zajęcie wprowadza zamieszanie i zaciemnia serce, tak że nie
może zostać zapisane mądrością ani nie potrafi jej odczytać. Dobrze może to zilustrować
ciekawe spostrzeżenie Rabbiego Salomona, który mówi, że gdy Mojżesz zstępował z
Synaju z tablicami Prawa, cały lud Izraela zajęty był zabawą, jedzeniem i
piciem oraz innymi nieprzyzwoitymi rozrywkami. Widząc to, Mojżesz zapłonął
gniewem rozbił tablice u podnóża góry, ponieważ zobaczył, że zapisane na nich
litery zaczęły znikać pod wpływem żądz i złych upodobań ludu. Podobnie dzieje
się z tablicami serca, które mają zostać zapisane mądrością i gdzie ma się
odczytywać jej tajemnice, ponieważ, gdy dusza żywi jakiekolwiek ziemskie
upodobanie, mądrość nie może się w niej wyryć, ani zostać odczytana. A nawet
gdyby palec Boży zdołał coś wyryć w sercu, pożądanie natychmiast to wymaże.
Zgodnie z tym co mówi św. Bazyli, troski i starania ziemskie są niczym ciemne
chmury i mrok, które oddzielają duszę od Boga: Quomodo enim animam cogitatio
nibus variis occupatum Dei cognitio pene rabit? Jak zatem może przedrzeć
się poznanie Boga do duszy pełnej myśli i rozproszeń, zajętej przyziemnymi
staraniami, których gęstość nie pozwala przebić się światłu. Odbierają one
czystość rozumowi i utrzymują duszę w okowach ciemności.
W piękny i malowniczy sposób zobrazował nam to Duch Święty wskazując na
drogę i siedzibę boskiej mądrości w następujących słowach: Wyrosłam jak cedr
na Libanie i jak cyprys na górze Syjon (Syr 24, 13). Liban znaczy tyle, co
biel i jest bardzo wysoką górą w Fenicji i Syrii, która prawie zawsze pokryta
jest śniegiem. Syjon oznacza zaś wieżę obserwacyjną i spekulację. Mądrość
wznosi się więc jak cedr na Libanie, bowiem zsyła swe światło i objawia swe
sekrety w białej jak świeży śnieg czystości życia. Jest też cyprysem na górze
Syjon, ponieważ ma swą siedzibę w czystości kontemplacji. Najpierw mówi, że
znajduje się na Libanie, a dopiero później na Syjonie: najpierw w czystości, a
później w kontemplacji. Stąd godnym mądrości i dopuszczonym do kontemplacji
będzie ten, kto postara się o czystość i umartwienie. Liban – mówi
Gilbert – przewodzi w chwale mądrości; Syjon postępuje za niewinnością
czystego serca, dochodząc do kontemplacji blasku prawdy. Czystość jest
przyczyną tego jakże słodkiego i głębokiego poznania, które zostaje wlane w sam
szpik duszy. Za pośrednictwem tych zagadkowych obrazów boska Mądrość
wskazała nam miejsce swego zamieszkiwania. A sposób, w jaki nam to objaśniła
odsłania przed nami także drogę do jej zdobycia: najpierw przedstawiła nam
obraz Libanu, który jest symbolem czystości; później posłużyła się wizją
Syjonu, który oznacza poznanie spekulacyjne. Bo za sprawą czystości dusza
wznosi się do blasku kontemplacji prawdy, a ten kto najpierw przyozdobi się
czystością świętego życia, zasłuży na oświecenie promieniem poznania mądrości,
której chwała odkrywa się jedynie przed tym, kto kroczy ścieżkami świętości i
nieskazitelności.
Niech więc zrozumie mieszkaniec pustyni, to, co Bóg powiedział do Mojżesza,
kiedy ten miał wejść do Ziemi Obiecanej: Ascende in montem istum Abarim id
est transituum […] et vide terram quam ego tradam filiis Israhel obtinendam et
morere in monte (Wstąp na tę górę Abarim: [...] i spójrz na ziemią Kanaan,
którą daję w posiadanie synom Izraela i pozostań na tej górze). Tymi
słowami Bóg zwraca się do nas, pustelników, kiedy wchodzimy na górę: Wstąp na
tę górę, ponad rzeczy przemijające, a twe ćwiczenia mają polegać na nieustannym
przechodzeniu ze śmierci do życia, w nieustannym umartwieniu siebie samego i
wszystkich twych uczuć i instynktów. Podziwiaj z wysokości tej góry obiecaną
ziemię chwały, rozkoszną nagrodę za twe trudy. Umrzyj na tej górze, w wyzuciu i
całkowitym zapomnieniu samego siebie, rozumiejąc, że ostatni moment życia
przeżywa się w rozkoszy, jeśli tylko umiera się z miłością. Śmierć zaś
jest ceną, którą trzeba zapłacić za ten nowy i niekończący się dzień, który tam
zaczyna wschodzić. Im bardziej umieramy dla samych siebie, tym skuteczniej
będziemy mogli kontemplować i posiąść ziemię żyjących. Z takim nastawieniem i
chwalebną uwagą ma przybywać zakonnik do świętego eremu, starając się o
zdobycie tej pustki oraz wolności od uczuć i przywiązań, jakby przybywał tu martwy,
aby żyć już tylko w sposób boski i oddychać wiecznością. Niech pamięta na słowa
Hioba: Ingredieris in abundantia sepulchrum sicut infertut aservus tritici
in tempore suo [Dojrzały zejdziesz do grobu, jak snopy zbierane w swym czasie].
Bowiem udając się na samotność zakonnik zstępuje niejako do grobu, aby -
gdy rzeczywiście nadejdzie jego koniec - mógł z obfitym naręczem zasług opuścić
ten świat. Dla świętego Grzegorza grobem tym jest życie kontemplacyjne: Cóż
bowiem innego określane jest mianem grobu, jeśli nie życie kontemplacyjne,
która sprawia, że jesteśmy jakby pogrzebani i martwi dla świata, gdy odrywa nas
od ziemskich pragnień i ukrywa przed przyziemnymi dążeniami. Zaiste życie
kontemplacyjne jest grobem dla tego, kto stara się o łaskę kontemplacji. Musi
on być tak daleki od wszelkiego zgiełku światowego, jak ten, kto prawdziwie
spoczywa w grobie, bo wszelki hałas, nawet ten obecny tylko w wyobraźni, bruka
czystość kontemplacji. A to właśnie kontemplacja oddala duszę od świata oraz
ukrywa ją w rzeczach tajemnych i wewnętrznych, pozwalając jej spoczywać w
blasku Bożego oblicza. Jeśli więc przybywamy na samotność, aby oddać się życiu
kontemplacyjnemu, to w pewnym sensie wstępujemy do grobu. Im bardziej jesteśmy
w nim ukryci, tym bardzie możemy kosztować życia w Bogu. Ten zaś, kto nie
potrafi umierać, nie będzie potrafił odnieść korzyści z tego szczęśliwego
życia. To jest nasze powołanie: umrzeć dla świata, aby kwitła w nas gorliwość
zakonna, umiłowanie ubóstwa ewangelicznego, samotność i trwanie w celi,
surowość pokuty i pragnienie rzeczy niebiańskich. Niech więc eremita powtarza
za Hiobem: Solum mihi superest sepulchrum (Tylko grób mi pozostaje).
Tak, jedynie po to, aby umrzeć tu przychodzę, a z życia doczesnego zostaje mi
tylko mogiła. Jeśli to uczyni, to kiedy przyjdzie mu odejść z tego świata,
zstąpi do prawdziwego grobu obfitując w wiele dóbr, z radością i weselem, które
towarzyszą wsypywaniu do spichrza obfitego zbioru ziarna.
Rozdział XXI. Z powodu braku tej wewnętrznej pustki pustelnik pozbawia się dobrodziejstw samotności
Chwała napełnia dobrem jedynie to, co jest wolne od zła. Słodycz samotności
wypełnia zaś jedynie przestrzeń opróżnioną z tego, co ziemskie. Wyzuwając się
ze wszelkich przywiązań ludzkich dusza ukierunkowuje skutecznie i konnaturalnie
swoje pragnienie na osiągnięcie celu, pożąda go i chce cieszyć się jego
posiadaniem, czyniąc mu coraz więcej miejsca w sobie. Spełnia się wtedy owo
słowo Chrystusa: Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy
Królestwo Niebieskie. To zaś, co dusza wyda na opróżnienie się ze
wszystkiego, Bóg zrekompensuje jej dając w to miejsce samego siebie, aby – jak
mówi Filon – w jej zmysły nie było już nic, co nie jest podobne do tego, co
posiada w sobie Bóg.
Przylgnięcie do stworzeń sprawia, że dusza staje się niepodobna do Boga, a
oderwanie się od nich przywraca jej podobieństwo do Niego. Bóg zobowiązał się,
że wydatki duszy związane z dojściem do tej wewnętrznej pustki pokryje On
udzielaniem samego siebie, stąd im więcej w niej pustki, tym piękniejsza,
bardziej kształtna i obficiej napełniona Bogiem zostaje dusza.
Jeśli z uwagą oddamy się lekturze
Pisma Świętego, dostrzeżemy z łatwości, że największe łaski wyświadczył Bóg
ludziom, kiedy przebywali w samotności.
Abraham został zaszczycony odwiedzinami Boga i aniołów, kiedy był sam.
Kiedy bowiem człowiek ucieka od rozmów z ludźmi, natychmiast zbliżają się do
niego aniołowie, którzy lubują się w przestawaniu z naśladowcami swej
czystości. Tam też powiedział Bóg: Czyż miałbym zataić przed Abrahamem to,
co zamierzam uczynić? To tak, jakby chciał przez to powiedzieć, że nie może
ukryć przed Abrahamem swego serca. Ponieważ był Jego bardzo intymnym
przyjacielem, Bóg chciał, aby wiedział jak bardzo go kochał. A wszystko to
działo się w samotności, która niczym jakaś miłosna przemoc odkrywała serce
Boga i Jego wnętrze. To tak, jakby na pustyni, Bóg nie był w stanie ukryć swych
tajemnic przed człowiekiem. Jak bardzo pożyteczna jest dla mężów świętych
pustynia i samotność – mówi Oleaster – w piękny sposób poświadcza
miejsce w którym Bóg objawił się Abrahamowi. Bowiem to w samotności często
pozwala się widzieć, daje się poznać i objawia duszy sekrety swego serca.
Jakub również w samotności ujrzał ową drabinę, która zstępowała z nieba na
ziemię, co stanowi wymowne świadectwo tego, że to właśnie samotność jest
łącznikiem między niebem a ziemią. W niej to właśnie kontemplował Jakub aniołów
razem z ich Panem, doznał Bożej łaskawości i uzyskał błogosławieństwo dla
siebie oraz swych potomków.
Mojżesz na pustyni kontemplował ów krzew, który płoną a się nie spalał,
gdzie Bóg objawił mu swoje zamiary wyzwolenia swego ludu z niewoli i
wprowadzenia go do Ziemi Obiecanej. Bowiem to w samotności pustkowia miało
zostać zapoczątkowane wyzwolenie izraelitów, któremu towarzyszyły tak
zadziwiające znaki i cuda. Czyż nie na pustyni dał im Bóg Prawo spisane na
tablicach, mannę, wodę cudownie wydobytą ze skały oraz słup ognia w nocy i
obłok prowadzący ich za dnia? Bo to właśnie w samotności dusza uczy się Prawa
Ducha, smakuje manny boskich darów, upaja się wodami niebiańskiej łaski,
otrzymuje obłok Chrystusa za przewodnika oraz ogień Ducha Świętego za osłonę.
Eliasz, Elizeusz i Jeremiasz w samotności zostali obdarowani wizjami i
objawieniami Boga. A Ezechiel, kiedy był sam, kontemplował ów tajemniczy powóz
pełen tajemniczych symboli i znaków, który był figurą chwały Kościoła i
Królestwa Chrystusa
To w samotności Góry Tabor Chrystus
dokonał swego przemienienia, pozwalając doświadczyć tej nadzwyczajnej łaski
swym trzem umiłowanym uczniom, których zabrał ze sobą. Na pustkowiu nakarmił On
do syta ponad pięć tysięcy ludzi, mając tylko pięć chlebów i dwie ryby, a było
to figurą łask i darów, których udziela mieszkańcom eremów. Tam na nich
spogląda, poznaje ich i obdarowuje ich darami. A jak powiedział Mojżesz: Na
pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim
i pouczał, strzegł jak źrenicy oka (Pwp 32, 10). Czyż można by znaleźć
piękniejsze i stosowniejsze słowa, które oddałyby miłosne upodobanie Bożego
serca względem eremitów? To tam Bóg szuka ich i znajduje, by nosić ich na swych
ramionach, otacza ich swą opieką i strzeże, objawia im swej najgłębsze
tajemnica i sam kontempluje się w nich, będąc źrenicą ich oczu i przyjemnością
dla ich wzroku. Nie chciał Bóg – mówi Orygenes – abyś był dłużej w
niewoli ciała i ciemności, ale byś wyszedł na pustynię; byś udał się na miejsce
wolne od niepokoju i zawieruchy światowej i trwał w milczącym pokoju, bowiem
słowa mądrości słyszy się jedynie w milczeniu i uspokojeniu. Tak delikatne
i subtelne jest boskie pocieszenie, że nie dopuszcza towarzystwa niczego, co
ludzkie i jeśli dusza pragnie go zakosztować, musi odrzucić wszelkie wygody
świata. Nie jest więc możliwe pragnąć pociechy ducha i jednocześnie zażywać
rozkoszy światowych, ani znaleźć Boga i doznać Jego łaskawości pośród wrzawy i
zamieszania międzyludzkich stosunków.
Bóg objawia się na pustkowiu i z tej racji domaga się też od tego, komu ma
się objawić, by trwał w samotności i pustce wewnętrznej, bo jeśli ich zabraknie
samotność zewnętrzna nie zda się na nic. Przykładem tego jest Jakub, który po
tym, jak wiele się natrudził w domu Labana, opuszcza go, aby udać się z
powrotem do swej ziemi. Gdy jest jeszcze w drodze, wychodzi mu na spotkanie
zastęp aniołów. Możemy słusznie zapytać: w jakim celu w tej sytuacji wyszli mu
naprzeciw i towarzyszyli w drodze aniołowie? Odpowie nam św. Brunon: Słusznie
został zaszczycony Jakub towarzystwem aniołów, po tym jak opuścił Labana,
ponieważ ci, którzy odwracają się od świata natychmiast są zaliczeni w poczet
żołnierzy Boga. I zaiste tak jest, że ci, którzy odrzucają marności i
zaszczyty świata, wyzwoliwszy się z jego więzów i usunąwszy wszelki ślad
przynależności do niego, natychmiast zostają włączeni w szeregi zastępów
Chrystusa i zasługują na to, by podziwiać i zamieszkiwać królewskie pałace
Boga. A stawszy się towarzyszami aniołów, jako waleczni żołnierze mają trudzić
się nieprzerwanie, by zdobyć dostęp do owych niebiańskich przestworzy. Rzeczywistość
niebiańska – dodaje Wiktor Antiocheński – łączą się wtedy z
ziemską. Aniołowie zstępują na tego, kto porzuciwszy świat zmierza
ścieżkami samotności ku swej ojczyźnie, aby go pocieszyć i wspomagać. Niebiosa
się otwierają i łączą się z samotnością ziemi, a to, co wieczne trwa w
przyjaznym uścisku z tym, co doczesne. Odnosi się to jednak ściśle - jak mówi
św. Ambroży - nie do tych, co beztrosko i leniwie zamieszkują w miastach,
ale do tych, co na pustyni szukają Chrystusa. Bo nadzwyczajne i szczególne
łaski nieba nie są udziałem lekkoduchów, którzy zażywają rozkoszy i folgują naturze,
a przeznaczone są dla tych, którzy – nękani głodem i pragnieniem – szukają
Chrystusa na pustkowiu. I to oni dostępują Jego objawienia, są przez Niego
obdarowywani, do nich przemawia i ukazuje im dobra rajskiego królestwa.
W Księdze Hioba czytamy: Quadam autem die cum venissent filii Dei ut
assisterent coram Domino affluit inter eos satan [Pewnego dnia, gdy synowie
Boży udawali się, by stawić się przed Panem, poszedł i szatan z nimi, by stanąć
przed Panem]. Święty Tomasz widzi w tych synach Bożych aniołów,
którzy są tak nazywani, ponieważ mają udział w chwale Bożej i posiadają
określony stopień podobieństwa do Niego, w zależności od tego, na ile
uczestniczą w kontemplacji i widzeniu Jego istoty. O szatanie zaś nie mówi się,
że nie zaliczał się do ich grona, ale, że dołączył do nich ze złym zamiarem.
Dlatego nie był nazwany synem Bożym, ani nie miał uczestnictwa w podobieństwie
do Boga. A przybycie przed oblicze Boga ukazało tylko jeszcze wyraźniej ten
stan rzeczy i stało się dla niego gorzką odpłatą za to, na co zasłużył. Ważne
jest to rozróżnienie i nauka płynąca stąd dla tych, którzy wstępują do
klasztorów oraz zakonników, którzy przybywają do świętego eremu, aby potrafili
cieszyć się jego dobrami i nie zmarnotrawić swego szczęścia. Bowiem eremita po
to przekracza próg pustelni, aby stać przed obliczem Boga w czystym świetle
swego umysłu oraz gorliwych aktach swej woli, wolny od jakichkolwiek innych
pragnień. W ten sposób będzie synem Bożym, a w czystości tego trwania odciśnie
się w nim podobieństwo chwały Stworzyciela. W przeciwnym razem będzie jak
szatan przed obliczem Boga i niemałe będzie jego nieszczęście; bo trwać w
samotności bez miłości oznaczałoby dla niego ogromną katuszę, gdyż jego zła
wola nieustannie by go dręczyła. Jedynie pełne chwały przywiązanie i upodobanie
w naszym Bogu daje wytchnienie i stanowi chwałę dla Jego synów. A jeśli trwanie
przed obliczem Boga oznacz to, że jest się widzianym przez Niego w czystości
kontemplacji, to stan taki nie może zostać osiągnięty, jeśli dusza nie zerwie
wszystkich przywiązań do rzeczy ziemskich. Nie jest możliwe, aby umysł
został dopuszczony do kontemplacji rzeczy niebieskich – mówi św. Grzegorz –
jeśli nie wyzwoli się i nie oderwie od rzeczy zewnętrznych i nie zamknie
swego serca przed wszelkim ziemskim uczuciem.
Kiedy ów syn marnotrawny powrócił do domu swego Ojca, wyznawszy popełniony
błąd i pragnąc odzyskać utracone dobro, został przyjęty z oznakami radości, a z
okazji jego powrotu wydano ucztę. Było to znakiem, że nie nosił już w sobie
żadnego przywiązania do grzechu, bowiem bystre oczy Ojca szybko by to
dostrzegły. Ten zaś ucieszył się z jego przybycia i rzucając mu się na szyję
nakazał urządzić ucztę z wielkim rozmachem. Szczęście syna zaczęło się jednak
odradzać już wcześniej - wraz z powrotem poprawnego myślenia: In se reversus
– zastanowił się nad sobą! Stąd słusznie powiedział Cyceron, że życiem
człowieka mądrego jest myślenie. Z tego myślenia zrodziło się pragnienie
powiedzenia Ojcu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie
jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników.
Syn marnotrawny znalazł tu – jak mówi św. Piotr Chryzolog – sprytny sposób na
uzyskanie możliwości powrotu do domu, bowiem nazywając się płatnym najemnikiem
wyznaje tym samym, że chce niejako sprzedać samego siebie bez możliwości
zrzucenia z siebie kiedykolwiek swojej kondycji niewolnika, a tym samym nie
mieć innej woli, jak tylko wolę swego Ojca. Tym sposobem zasłużył sobie na
przychylność i ojcowskie zmiłowanie.
Z takim usposobieniem powinien przybywać zakonnik do eremu, a mianowicie
przyjmując dobrowolne poddanie i kondycję sługi oraz nie pragnąc niczego poza
tym, czego chce Bóg, bo jest on Mu dłużny o wiele więcej niż marnotrawny syn. W
takiej postawie niech podbija niebo i staje się jego obywatelem oraz odnajduje
czułość ojcowskiego objęcia. Kto bowiem
mógłby wypowiedzieć te pociechę, te duchowe nawiedzenia, pewność otrzymania
spodziewanych dóbr, przedsmak pewnego zbawienia, rozkoszne obcowanie z
Umiłowanym, delikatne pieszczoty miłosnych uniesień, którymi Bóg obdarza dusze
w samotności? Z tym większą obfitością będzie doświadczać ich dusza, im głębiej
zanurzy się w pustyni i oderwaniu od wszelkiej pociechy ludzkiej, która jest
źródłem goryczy i przeszkodzą na drodze do upajania się łaską.
Starszy brat marnotrawnego syna,
który pracował w polu, wracając do domu usłyszał dźwięki uczty, którą wydano z
powodu powrotu jego młodszego brata. Rozgniewany się do tego stopnia, że nie
chciał przestąpić progu domu, choć jego Ojciec prosił go usilnie,
unieszczęśliwił samego siebie, nie potrafiąc cieszyć się ucztą. Stał zatem na zewnątrz, – mówi św.
Ambroży – a choć nie był niemile widziany, nie wszedł do środka, nie
poznawszy woli Ojca odnośnie powołania wszystkich ludzi, z syna stawszy się
sługą, a sługa nie wie, co czyni jego Pan. To właśnie jego nieuporządkowane
przywiązanie sprawiło, że – choć wrócił do domu – nie wszedł do jego wnętrza,
zamieniając chwałę syna na hańbę sługi, bowiem nie rozpoznał zamiarów swego
Ojca. Na jego podobieństwo wielu przybywa do eremu, a choć stają u jego bram,
to jednak nie wchodzą do jego wnętrza, ponieważ nie są wolni od przywiązań i
upodobań, które trzymają ich na zewnątrz. Nie troszczą się oni o wypełnienie
swego powołania zgodnie z wolą Bożą, która chce, aby opróżnili się z pożądań i
żyli w swym wnętrzu, zapomniawszy o wszystkim tym, co jest na zewnątrz, jak
gdyby zupełnie nie wiedzieli, że za murami klasztoru istnieje inny świat.
Inaczej nie będą mogli uczestniczyć w rozkoszy uczty duchowej. Foris stat neque
excluditur, sed non ingreditur. Stał na
zewnątrz, a choć nie był niemile widziany, nie wszedł do środka. Znaczy to,
że gdy zakonnik przybywa do eremu pełen ziemskich przywiązań, w istocie zostaje
na zewnątrz. Nie zazna on w eremie nic poza bojaźnią i lękiem sługi, które
zmuszą go do prędkiego opuszczenia samotności. Nie zdoła być synem, który zna
sekrety Ojca motywujące go do wytrwania z wiernością na pustyni. Stąd mówi św.
Paweł: nam et qui sumus in tabernaculo ingemescimus gravati (Dlatego właśnie udręczeni
wzdychamy, pozostając w tym przybytku 2 Cor 5, 4). A powodem tego ciężkiego
wzdychania, którego doświadczamy my wszyscy, którzy teraz zamieszkujemy w tym
przybytku - objuczeni nieznośnym i jakże ciążącym nam ładunkiem - jest fakt, że
nie chcemy odrzeć się z samych siebie oraz porzucić czczych zabiegów i
ziemskich upodobań, a jedynie przyodziewamy się w światowe pozory cnoty, która
nie mają nic wspólnego z prawdziwą cnotą. Nie odzieramy się ze starego
człowieka, ale chcemy tylko przywdziać na niego szatę nowego. Dlatego wzdychamy
przytłoczeni ciężarem, który sami na siebie nakładamy. Wiele się trudzimy i
mało zyskujemy z tego wysiłku. Jest nieodzowne, jeśli chcemy osiągnąć to
wielkie dobro, wyzuć się zupełnie z nas samych, aby to, co śmiertelne zostało
wchłonięte przez życie. Bo życie ducha wchłania to, co śmiertelne, a chwała
pochłania życie. Tak więc wyzucie się z samego siebie jest podbojem nieba, a
zniszczenie upodobań doczesnych – zdobyciem prawdziwej miłości. To ono poddaje
dusze rozkosznej czułości Boga i przysposabia ją do posiadania królestwa
niebieskiego.
W jednym ze swych snów faraon ujrzał
siedem krów, pięknych i dorodnych, które pasły się na brzegu Nilu. Obok nich
stało siedem innych: skarłowaciałych, wychudłych, mizernych. Wszystkie one
pasły się na tym samym pastwisku i otrzymywały tę samą paszę. Skąd więc wzięło
się to, że jedne były tak dorodne i miały tak dobry wygląd, a inne tak
anemiczne i brzydkie? Przyczyną tego nie tkwiła we właściwościach paszy, ale w
poszczególnych uwarunkowaniach zwierząt, które się tam pasły. Skąd ta różnica,
jaka daje się zauważyć wśród tych, którzy żyją w samotności? Dlaczego jednym
służy ona wielce, tak że oblicza ich lśnią blaskiem łaski i pięknem cnoty, a
inni – słabi i anemiczni – zdają się w niej szukać własnego zgubienia? Dlaczego
jedni w samotności znajdują pobudkę do życia, a inni truciznę śmierci? Wszystko
należy wytłumaczyć posiadaniem samotności wewnętrznej przez jednych i skażeniem
nieokiełznanych pożądań drugich. Jedni z samotności czynią niebo, bo są wyzuci
z ziemi: drugim – ponieważ są jej pełni – zdaje się być udręką potępienia.
Jak to mówi nasza Święta Matka Teresa, ten dom jest zaiste niebem (jeśli
można znaleźć je na ziemi), dla tego, kto zadowala się jedynie zadowalaniem
Boga i nie zwraca uwagi na własne zadowolenie. Ten, kto pragnąłby czegokolwiek
ponadto, straci wszystko, ponieważ nie może tego trwale posiadać. W tych
słowach Święta cudownie udowadnia, jak bardzo konieczna jest samotność
wewnętrzna, która - nie bacząc na inne rzeczy - zadowala się jedynie Bogiem,
aby uczynić samotność zewnętrzną prawdziwym niebem.
P. Fr. Antonio de la Cruz, Libro de la Vida Solitaria, de su
excelencia, exercicicios y fin
Biblioteka Narodowa w Madrycie, Mss. 3859, ff. 107v
-114v.
Transkrypcja i przekł. Marcin Jan Janecki
AK 3, s. 159-185
Antoni Sánchez de Pavía
urodził się w 1594 r. w Tembleque nieopodal Toledo. Jego rodzicami byli
Francisco Sánchez Balabosso i Francesca de Pavía. Złożył profesję zakonną w
Reformie terezjańskiej dziewięć miesięcy po ślubach swego brata Kacpra od św.
Józefa (1592-1662). Antoni odbył studia w Alcalá, gdzie zdobył solidne
wykształcenie humanistyczne i teologiczne, którego potwierdzeniem są jego
pisma. W zakonie piastował odpowiedzialne stanowiska: przeora w Almodóvar
(1634-37), przełożonego w Criptana (1640-43), przeora eremu w Bolarque
(1646-49), oraz nowicjatu w Pastranie (1649-51). W 1651 został wybrany
definitorem prowincji Nowej Kastylii. Nie dokończył mandatu, ponieważ 21
września 1652 definitorium generalne Kongregacji Hiszpańskiej mianuje go
wizytatorem generalnym prowincji meksykańskiej. Podczas tej kilkumiesięcznej
delegacji zostaje wybrany prowincjałem wizytowanej prowincji. Pełni ten urząd
do 21 kwietnia 1657. W latach 1662-1664 powtórnie przewodniczy eremickiej
wspólnocie w Bolarque. Dokańcza żywota w madrycki klasztorze św. Hermenegilda w
luty 1670 r. Jest autorem pięciu nigdy niewydanych rękopisów przechowywanych w
Bibliotece Narodowej w Madrycie: Księga o boskiej kontemplacji (MSS/4461),
Doskonały przełożony (MSS/3633), Traktat o życiu w śmierci i umieraniu w
życiu (MSS/4397), Księga o drodze łaski (MSS/3855) oraz Księga
życia pustelniczego, jego wzniosłości, praktyk i celu (MSS/3859).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz