Pustynia w doświadczeniu Marii od św. Teresy (1623-1677)
Publikuję poniżej przepiękny tekst, który ukazał się w Antologii Karmelitańskiej III. Te autobiograficzne zapiski zainteresują każdego, kto tęskni za doświadczeniem pustyni.
Maria Petijt urodziła się
1 stycznia 1623 roku w Haezenbrouck (Flamandia) w bogatej, przemysłowej
rodzinie. W wieku 16 lat, podczas pielgrzymki, Bóg przemienia jej serce. W roku
1642 wstępuje do zgromadzenia kanoniczek regularnych św. Augustyna w Ghent,
które jednak wkrótce zostawia. Nawiązuje kontakt w karmelitami i następnym roku
wiąże się z III Zakonem. W 1647 roku jej kierownikiem duchowym zostaje o.
Michał od św. Augustyna. W roku 1657 zamieszkała z kilkoma towarzyszkami przy
klasztorze karmelitów w Malines, jako siostra Maria od św. Teresy, gdzie
prowadziła życie pustelnicze. Na polecenie o. Michała spisywała swoje
doświadczenia mistyczne i pozostawiła cenne notatki na temat zjednoczenia z
Maryją. Łatwo można rozpoznać klasyczne etapy życia duchowego, które
przechodziła, aż do mistycznych zaślubin włącznie. Tuż przed nimi przeżyła
„świetlisty wyłom”, zwany przez nią „życiem maryjnym”, stopniem zjednoczenia z
Bogiem, wyższym niż czyste i proste zjednoczenie. Umiera 1 listopada w 1677
roku.
Autobiografia (Fragmenty)
Rozdział 139. W blasku boskiego światła widzi swego Umiłowanego obecnego w jej wnętrzu i zażywającego tam rozkoszy niczym w bardzo przyjemnym ogrodzie. Rozmawia z Nim przyjaźnie i rozumie, że ma być dla Niego ogrodem zamkniętym. Otrzymuje potwierdzenie swego powołania do samotności, które Umiłowany obiecuje doprowadzić w niej do doskonałości.
W czwartą
niedzielę Wielkiego postu roku 1671, trwając na modlitwie przed komunią świętą,
znajdowałam się w bardzo głębokiej samotności i pokoju. Rozkoszowałam się
boskim światłem, które przeszywało mnie swoimi promieniami i otaczało mnie z
każdej strony. W jego objęciach odpoczywałam, ogarnięta swego rodzaju snem.
Po komunii
świętej ujrzałam mego Umiłowanego w Jego świętym człowieczeństwie. Był on
obecny w moim wnętrzu, przechadzając się tam z przyjemnością i weselem, niczym
w rozkosznym ogrodzie. Jeśli uciekam się do tych obrazów, to czynię to tylko
dlatego, aby uczynić tę rzeczywistość nieco bardziej uchwytną dla ludzkiej
inteligencji, choć w moim wnętrzu są o wiele subtelniejsze. Widziałam i
rozumiałam, że moje wnętrze służyło Umiłowanemu za przestrzeń rozkoszy i
przyjemności, które wybrał On właśnie w tym celu. W całej tej sytuacji ja sama
pozostawałam pasywna, zadowalając się jedynie kontemplowaniem mojego
Umiłowanego prostym i czułym spojrzeniem miłości. Moja relacja z Nim była
zupełnie nieskrępowana i swobodna, jednakże niepozbawiona pokory i szacunku.
Niech czcigodny
Ojciec nie wyobraża sobie, że mój Umiłowany był tam zamknięty w jakiś sztywnych
granicach. Nosiłam w sobie tak niezmierną rozległość, taką szerokość, taką
głębię i tak niezwykłą wysokość, że zdawały się nie posiadać one jakichkolwiek
granic. Stąd to miejsce rozkoszy cechowało się nadzwyczajnym ogromem i
niezmiernością.
Zdaje się, że
była to bardziej wizja intelektualna niż wyobrażeniowa, ponieważ towarzyszyło
jej zawieszenie działalności zmysłów. Stąd też nie występowała tam żadna
konkretna reprezentacja, czy obraz rozkosznego ogrodu obsadzonego drzewami i
przyozdobionego kwiatami, etc. Niemniej jednak piękno, harmonia i radość tego
ogrodu zostały mi ukazane w sposób intelektualny i nadprzyrodzony.
Z rzeczy, które
widziałam i rozumiałam nie byłam w stanie uformować żadnego innego obrazu, jak
tylko obraz rozkosznego ogrodu, gdzie widziałam Jezusa, mego Umiłowanego, który
w nim się przechadzał i wielce się nim cieszył.
Wizja, którą
opisałam powyżej, trwała około godziny. Ponadto podczas jej trwania odczułam w
mym wnętrzu pewien rodzaj majestatycznej wielkości, która ogarniała cały mój
byt przy jednoczesnym zawieszeniu działania zmysłów. Trwało to jakiś czas.
Wszystko to
zdaje się być potwierdzeniem słów, które powiedział mi mój Umiłowany, a
mianowicie, że stanę się niczym ogród zamknięty, do którego jedynie On sam
będzie miał dostęp. Wizja ta miała za zadanie potwierdzenie prawdziwości mojego
powołania oraz zmotywowanie mnie do z przestrzegania z doskonałą wiernością
życia w ścisłej samotności.
Mój Umiłowany
ugruntował mnie jeszcze bardziej w tym wezwaniu. Muszę zupełnie wyzwolona ze
wszystkich relacji z ludźmi z zewnątrz oraz zachować ścisłe milczenie w samym
domu. Obdarzył mnie też odwagą i męstwem, aby wytrwać w wierności tym zasadom,
bowiem pragnie, abym to jedynie z Nim się kontaktowała, a On we mnie pragnie
znajdować swoją rozkosz. W tym celu stwarza we mnie cudowną czystość, której
nikt nie może zrozumieć, jeśli nie byłby obdarzony specjalnym światłem które
pochodzi od Umiłowanego. Na skutek tej czystości dusza zdaje się posiadać
bardziej naturę anielską, niż ludzką. To właśnie ta czystość powinna być
przedmiotem mojej troski i starania.
Umiłowany
ostrzegł mnie także, że szatan pała wielką zazdrością o nasz pokój i czystość
serca oraz o jedność panującą między siostrami. Wykorzysta wszystkie sposoby,
by je zakłócić. Ale mój Ukochany dodał mi siły. Zapewnił mnie, że będzie mnie
strzegł w każdej sytuacji, bowiem zawsze jest z nami. Otrzymałam też od Niego
obietnicę, że doprowadzi mnie do doskonałości, którą dla mnie zarezerwował
oraz, że usunie z drogi każdą przeszkodę.
W ten właśnie
sposób kontemplowałam Umiłowanego we mnie aż do komplety, wyłączywszy z tego
czas rekreacji.
Rozdział 141. Kiedy odwraca się od czystości, do której ma nieustannie dążyć, Umiłowany czuje się tym obrażony. Czystość ta przewyższa doskonałością całą dotychczasową czystość. Gdy oddala się od niej staje się słaba oraz doznaje oschłości.
Zostało mi dane
do zrozumienia, że wielebny Ojciec musi mnie strzec troskliwie od tego
wszystkiego, co mogłoby stanąć na przeszkodzie upodobaniu, jakie znajduje we
mnie mój Umiłowany lub je pomniejszyć. Powiedział mi On, że jeśli miałabym dobrowolnie
zejść ze wskazanej mi drogi lub jeśli ktokolwiek miałby mnie odciągnąć od tej
czystości, do której mnie wzywa i w której chce mnie utwierdzić, On odbierze to
za najcięższą obrazę, poważniejszą niż popadnięcie w wielkie niedoskonałości
przez inne dusze. A jedyna przyczyna tego stanu znajduje się w pozbawieniu Go
owego upodobania i rozkoszy, których zażywa On w moim sercu, gdy panuje w nim
anielska czystość.
Ta czystość
jest tak wielka, że obejmuje wszystko to, co kiedykolwiek zrozumiałam i praktykowałam
w dziedzinie czystości wewnętrznej. Zawiera w sobie także wszystko to, czego
doświadczyłam lub nauczyłam się odnośnie prostoty, odpocznienia, samotności
serca, oderwania i wyzucia z tego, co stworzone, nawet jeśli są to rzeczy
duchowe. Wydaje się, że śmierć duchowa i doskonałość duszy spotykają się w
najdoskonalszym stopniu właśnie w tym stanie czystości duchowej, gdzie
wydoskonalają się wszystkie poprzedzające stany.
Zaproszona i
pociągnięta do tego stopnia czystości, gdzie mój Umiłowany umieszcza mnie,
jeśli tylko w sposób wolny na to przyzwolę, w jednym momencie zdaje mi się, że
jestem wyniesiona ze stopnia niższego na wyższy. Czyniąc jedynie jeden mały
kroczek, czuję, jakbym z wielką łatwością przeskakiwała wszystkie inne stopnie.
Pewne światła, które
otrzymuję, pozwalają mi dostrzec czasami, że ta wzniosła czystość, do której
powołuje mnie mój Umiłowany, powinna służyć otwarciu mej duszy na inne łaski i
nowe poruszenia. Dlatego też, aby trwać w tej czystości, powinnam pozostawać z
dala od ludzi, a blisko Boga.
Zdarza się, że
ta lub inna czynność, której oddanie się jest pozornie obojętną, okazuje się
jednak przeszkodą dla duchowego poruszenia, a w konsekwencji sprzeciwia się
owej czystości. Przykładem niech będzie sytuacja sprzed kilku dni, kiedy to
pisałam list, a w samym pisaniu i odczuwałam pewną naturalną skłonność i
upodobanie. Podczas gdy byłam zajęta tą czynnością, zaczęłam odczuwać pewien
rodzaj wewnętrznego rozdrażnienia i tak wielki bałagan duchowy, że niemożliwym
zdaje się wyrażenie intensywności tego stanu. Zadawałam sobie spory gwałt i
czyniłam wysiłek, aby kontynuować moje przedsięwzięcie, ale na miarę wysiłku
wzrastał też wewnętrzny opór. Moje ramię drętwiało coraz bardziej i nie mogłam
już poruszać ręką, ani palcami, nie odczuwając przy tym bólu. Moja pamięć i
inteligencja doznały takiego zaciemnienia, że nie mogłam już zredagować listu w
sposób poprawny. Pomimo wszystko zmuszałam się do wysiłku. Próbowałam przekonać
samą siebie w sumieniu, że moja intencja była prawa, chcąc sprawić przyjemność
siostrze Teresie, która poprosiła mnie o napisanie tego listu. Na zewnątrz
wszystko to mogłoby wydawać się bardzo racjonalne, a nawet zgodne z wolą Bożą.
Czyż nie miałam intencji praktykowania cnoty przez sprawienie przyjemności tej
siostrze?
Pomimo tego,
gwałt, jaki zadawałam swemu duchowi tak bardzo mnie zmęczył, tak bardzo czułam
się wycieńczona na ciele i w sercu, jakbym pokonała jakąś bardzo długą drogę
lub wydarła się ze szponów jakiejś bestii. Wiedziałam jednak dobrze, co było
przyczyną tego złego samopoczucia, bowiem przez trzy dni byłam pozbawiona
obecności mojego Umiłowanego. Moja dusza była pusta, tak, jakbym nigdy nie
oddawała się modlitwie. Myślałam, że trzeba mi będzie wszystkiego nauczyć się
na nowo, ale nie wiedziała ani jak, ani od czego zacząć. Ciemności wewnętrzne
były tak gęste, że stały się niemal namacalne. A mój Ukochany stał z dala ode
mnie, oddalony tak, jakby znajdował się za potężnym murem, który zdawał się nas
oddzielać.
Trzeciego dnia
zaczęła ogarniać mnie melancholia. Jęcząc i wzdychając, zaczęłam skarżyć się
mojemu Umiłowanemu i zapytałam Go, co się takiego stało, że czuję się tak
oddalona i porzucona przez Niego. W odpowiedzi usłyszałam: « To ten list, który
napisałaś». Natychmiast kazałam zawrócić list i po krótkim czasie odzyskałam
duchową prostotę. Wszystko to, co stworzone zniknęło. Na nowo zostałam
pochłonięta przez Byt pozbawiony obrazu Boga. Smakowałam go w głębinach mego
wnętrza, odrzuciwszy wszystko stworzenie. Chodziłam w świetle, jakby w samo
południe dnia.
Rozdział 143. Umiłowany poucza ją o życiu w oderwaniu. Zostaje wprowadzona w samotność wewnętrzną, gdzie Umiłowany daje poznać jej sercu ukryte prawdy, napełniając ją mądrością.
Otrzymuję coraz
lepsze zrozumienie owych słów Proroka: «Oto uciekłbym daleko i schronił się w
samotności». Słowa te muszą w pełni zrealizować się we mnie i to we wszystkich
okolicznościach, sytuacjach i spotkaniach. Uciekać, to znaczy nie czynić
refleksji nad niczym, ale oddalać się od wszystkiego, w czym nie znajduję
mojego Umiłowanego; oddalić się zdecydowanie, bardzo stanowczo również od
własnego ja, ponieważ to ja sam jestem dla siebie najbliższą przeszkodą. Muszę
trwać w samotności, we wnętrzu, sama i oderwana od wszystkiego.
Ta samotność,
ta pustynia musi być we mnie tak głęboka i tak oddalona, aby nic nie mogło być
z niej widziane, ani nic z tego, co Bóg kiedykolwiek stworzył, nie miało do
niej dostępu. To właśnie w tę samotność, milczącą i ciemną, prowadzi mnie mój
Umiłowany. To tam zaczyna On mówić do serca swej umiłowanej, objawiając jej
wielka liczbę tajemnych prawd, pouczając ją bez szmeru słów, ale w łagodnym
tchnieniu swego Ducha. Czyni to za sprawą wewnętrznych oświeceń, które spływają
w mą duszę i wypełniają ją boską Mądrością do tego stopnia, że upaja się ona
rzeczami bożymi i cudownie się w nich rozsmakowuje.
Krótko mówiąc,
słowa, które Umiłowany wlewa w serce swej umiłowanej wypełniają ją światłem
prawdy. Gdy otrzymuję taką łaskę, ma dusza zostaje przepełniona poznaniem
prawdy i zostaję pociągnięta do życia wewnętrznego lub mistycznego oraz do
czystości duchowej. Gdybym wtedy mogła dysponować kilkoma rękami do pisania,
byłoby je w czym zatrudnić wszystkie naraz, tak wielka nadobfitość jest
udziałem mej duszy w tych momentach. Muszę jednak zaznaczyć, że mojemu Umiłowanemu
nie podoba się, aby wszystkie te rzeczy zaprzątały moje myśli w wyżej omówionym
stopniu i z taka intensywnością, jak ma to miejsce w chwili duchowego
oświecenia. Dlatego nie mogę powiedzieć o tym za wiele. Wystarcza mi zachować w
pamięci istotę tych rzeczy. To jest wystarczające, abym mogła ćwiczyć się w ich
praktyce.
Rozdział 144. Wschodzi w niej boskie światło, które ogarnia całą duszę i ją przemienia. Ma je ona przyjmować biernie. W samotności Umiłowany przemawia do jej serca, przekazując jej sekrety miłości. Odrywa ją od zmysłów i władz, aby nauczyć ją przyjmować to boskie światło w duchu, który musi stać się bierny. Światło czyni duszę boską.
W tej
wewnętrznej samotności zaczyna wschodzić niespodziewanie promień boskiego
światła. Wyłania się ono z niej, rozlewa i udziela się całej duszy. Bierze ją w
posiadanie i zaczyna nią kierować. Światło to nie jest obecnością mego
Umiłowanego, ale czymś, co zdaje się być jej następstwem. Za jego działaniem
dusza cała oddaje się poszukiwaniu Boga i trwa w Nim w sposób bardzo subtelny i
duchowy. Skupia w Bogu wszystkie swe władze. Ta duchowa rzeczywistość udziela
się nie tylko inteligencji, lecz doświadcza jej także wola, bowiem cała miłość
duszy kieruje się zupełnie w stronę tej rzeczywistości, aby się nią radować i w
niej się rozsmakowywać. Odpoczywa w niej z pełnym zaspokojeniem ducha. Więcej
nawet, władza ta zostaje zraniona czułą raną miłości do najwyższego Dobra. A w
najgłębszej głębi duszy płonie słodki ogień miłości. Jego płomienie zdają się w
pewien sposób trawić duszę lub tak ściśle zjednoczyć się z duszą, że ta
ostatnia niemal nie da się już w żaden sposób odróżnić od światła. Dusza nie
może już odróżnić to, co pochodzi z niej samej, a co należy do tej lub innej
rzeczy. Zostaje wchłonięta w czystą prostotę światła i prawdy. Smakuje tam
prawdy samej w sobie.
Jestem pouczana
o tym, aby przyjmować tę boską światłość w sposób zupełnie bierny. Pozwalam jej
wschodzić jej własną mocą. Upajam się nią, ale bez jakiegokolwiek udziału
naturalnych władz, ani żadnego rodzaju spekulacji myśli. Myślom bowiem zawsze towarzyszy wyobraźnia,
która natychmiast przystępuje do tworzenia obrazów. Obrazy zaś nie są akceptowane
przez dusze w tym stanie. Przeciwnie, potrzeba tu wyciszenia i największej
prostoty. Najmniejsza myśl, najmniejsza refleksja poczyniona odnośnie tego
światła, staje się zbytnim obciążeniem i nie służy niczemu, chyba że zamknięciu
dostępu do tego wschodzącego światła. Blask ten zachowuje całą swoją moc i
pełnię oraz tak długo trzyma w swych objęciach duszę, jak długo zdobią ją
czystość ducha i prawość intencji, a sama dusza pozostaje wolna od aktywności
władz i działania rozumu. Ale jak tylko pojawia się jakikolwiek brak w tych
dyspozycjach, natychmiast światło to znika, a dusza odzyskuje doświadczalnie
świadomość samej siebie i rzeczy stworzonych.
Innym razem
doświadczyłam jeszcze bardziej subtelnego rodzaju światłości. Pociągała mnie
ona i prowadziła mnie w głęboką samotność, wiodąc mnie na pustynię ducha.
Rozjaśniała ona swym blaskiem te słowa: «Oto uciekłbym daleko i schronił się w
samotności». Nauczyłam się, jak powinnam uciekać od zmysłów wewnętrznych oraz
trwać w oderwaniu od nich, zanurzając się w głębię samotności, gdzie mój
Umiłowany będzie przemawiał do mego serca. Tam da mi zrozumieć i wypełnić swoją
wolę. Tam, w ukryciu, objawi mi wszelką prawdę – obdarzy mą duszę słowami
pokoju. Tam odkryje przed mną miłość mistyczną oraz inne tajemnice, które nie
są jeszcze moim udziałem.
Ale by tego
dostąpić, muszę ustrzec się od wszelkich rozproszeń i wszelkiej współpracy ze
władzami niższymi, a nawet – w pewnym sensie – także z wyższymi, przede
wszystkim z rozumem. Muszę bowiem podkreślić, że kiedy rozum próbuje uszczknąć
coś ze światła dotyczącego pewnych rzeczy, wkracza on do pracy ze zbytnią
żywotnością i różnorodnością, komunikując swoje poznanie pozostałym władzom –
wyobrażeniowym, pożądawczym i gniewliwym. Władze te zostają tą drogą zaproszone
do wejścia we współpracę, obciążając poznanie niedoskonałością i poniekąd skazą
gwałtowności i emocji. A choćby nawet przedmiot poznania nie był z natury zły,
ani nawet niedoskonały, lecz przeciwnie - bardzo dobry i prowadzący do Boga, to
jednak samo wmieszanie się tu innych władz okazuje się zupełnie niepożyteczne,
ponieważ nie interweniują one w odpowiednim momencie. Oto przykład: otrzymuję
pewne światło ukazuje inteligencji jakąś prawdę, która dotyczy mojej osoby lub
kogoś innego. Nakazuje mi ono napomnieć kogoś w sprawie jakiejś
niedoskonałości, albo naprostowania pewnych niedociągnięć, czy też podążania za
większym dobrem, lub większą doskonałością bądź czystością. Natychmiast dołącza
się do tego gorliwość oraz siły zmysłowe, wyobrażeniowe, gniewliwe i inne.
Wszystkie one chcą czynnie włączyć się we współpracę i próbują zrealizować ten
cel w taki, czy inny konkretny sposób. Tą drogą przenikają do duszy wielorakość
i aktywność. W czasie modlitwy lub w stanie skupienia wewnętrznego wszystko to
ujawnia swoje niepożądane skutki. Wszystko to rozbija i staje na przeszkodzie
oddawaniu się bardziej doskonałej praktyce.
Zdaję sobie
coraz lepiej sprawę z tego, co trzeba czynić, gdy promienie tego poznania
przenikają w obręb inteligencji. Gdy tylko władza ta zaczyna je rozważać i
próbuje poddać je swej obróbce, duch powinien szybko ukryć się na dnie swojej
głębi. Musi podjąć ucieczkę, nie zwracając uwagi na owe oświecenia, aby
doskonalej trwać w intymnej samotności, w uciszeniu i duchowej ciemności.
Powinien kontemplować Boga ponad wszystkimi światłami i obrazami, trwając w
ciemnościach wiary, wsłuchując się w Niego bez szmeru słów, obejmować Go
bezcieleśnie w świętej pustce i głębokim milczeniu wszystkich władz duszy.
Zostało mi
także dane zrozumienie, że gdy mój Umiłowany zechce mi udzielić jakiegoś
światła podczas modlitwy lub w innym momencie, to nie rozciągnie On jego blasku
na cały intelekt czynny, ale sprawi, że spadnie niczym iskra w głębiny duszy. W
ten sposób intelekt bierny będzie w stanie uchwycić widzianą prawdę. Dokonuje
się to w sposób bardzo spokojny i wielce oderwany, choć inteligencja zachowuje
tę prawdę, aby wprowadzić ją w praktykę w odpowiednim czasie; lub – lepiej
jeszcze, aby pozwolić samemu Bogu wprowadzić ją w niej w czyn, kiedy będzie
trzeba.
Zdarza mi się
dostrzec te subtelne iskry rzucone w głębię duszy. Oświecają one i oczyszczają
jednocześnie otchłanie duszy. Ich
natychmiastowy efekt jest niezwykle mocny i wzniosły, bowiem w jednym momencie,
czynią duszę bogokształtną (deiforme) oraz zdolną do smakowania operacji Bożych
i kontemplowania subtelnej obecności Bożej. Rozumiem, że te niezwykle szybkie
oświecenia, tak intymne i tak spokojnie rozbłyskujące w głębi duszy, są
nieskończenie bardziej pewne, niż te, które pojawiają się w inteligencji przez
poznanie szczegółowe. Te ostatnie ukierunkowują bowiem inteligencję na zewnątrz
za sprawą wmieszania się władz wyobrażeniowych.
Rozdział 147. Dusze samotne uważane są za pozbawione zainteresowania innymi, towarzyskości i miłości, ponieważ ich łaska nie jest widoczna na zewnątrz. Wybrały one jednak najlepszą cząstkę. Nasza czcigodna Matka otrzymuje tu pewne pouczenia od swego Umiłowanego na ten temat.
Nie dziwię się
już, że istnieją osoby — nawet pośród tych duchowych i pobożnych —, które
potępiają, a nawet dochodzą do pogardy względem dusz samotnych, oderwanych i
zjednoczonych z Bogiem. Uważa się je za nieuprzejme i nietowarzyskie oraz
niezdolne do przystosowania się do środowiska. W obcowaniu z innymi wydają się
być pozbawione ogłady i szorstkie. Mówi się, że brak im miłości, usłużności, a
w ogóle cechuje je dziwność. Krótko mówiąc oskarża się je o to, że brakuje im
miłości bliźniego. Zresztą, ci, którzy nie znają i nie rozumieją drogi
powołania tych dusz, muszą z konieczności dojść do takiego przekonania. Nie
dostrzegają oni jak bardzo prostota serca tych zjednoczonych z Bogiem dusz
domaga się oderwania, które popycha je do wzniesienia się ponad wszystkie
rzeczy, tak jakby były już martwe względem wszystkiego tego, co zewnętrzne.
Czasami wydaje się, że te samotne dusze zaniedbują pewne dzieła miłosierdzia,
albo nie usiłują czynić dobra w swoim otoczeniu. Niemniej jednak nigdy nie
wykazują one braku w czynieniu tego, co jest zgodne z ich stanem życia i
powołaniem. Powinno się bowiem zrozumieć, że łaska Boża wspomaga je w czynieniu
określonych dzieł na miarę tego, jak nakazuje to im miłość i według potrzeb
okoliczności, bez najmniejszego uszczerbku dla doskonałości ich prostoty oraz
ich życia w wewnętrznym zjednoczeniu. Lecz ta sama łaska nie wspomaga ich już,
gdy chodzi o dzieła, które sprzeciwiają się ich powołaniu i profesji, albo są
po prostu z nimi niezgodne.
Nie jest więc
konieczne udawać się do tych osób, aby znaleźć usprawiedliwienie dla owych dusz
prostych, samotnych i zjednoczonych z Bogiem. Są one umarłe względem
wszystkiego tego, co jest na, zewnątrz, ale wybrały najlepszą cząstkę, ponieważ
sama odwieczna Mądrość, nasz Pan Jezus Chrystus, zaświadczył o tym w
następujących słowach: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele.
Jedna rzecz jest konieczna. Maria wybrała najlepszą cząstkę, której nie będzie
pozbawiona. To tę jedną i jedynie konieczną rzecz, najlepszą cząstkę Marii
Magdaleny poleca mi wybrać mój Umiłowany. To do tego mnie powołuje i w tę
stronę mnie pociąga, a mianowicie do najwyższej doskonałości. On uczy mnie nie
tylko powstrzymywać się od rozmów i spotkań, ale również oderwać się od mej
własnej inteligencji, pamięci i woli oraz wszystkich zmysłów, aby zostać
przyodziana jedynie Bogiem i przesycona jedynie rzeczami Bożymi.
Rozdział 149. Na pustyni ducha zostaje zupełnie oderwana od wszystkiego i zajmuje się jedynie swoim Umiłowanym bez pośrednictwa obrazów. Jej duch jest utwierdzony w kontemplacji Oblubieńca. Od czasu do czasu proste spojrzenie pozwala jej zobaczyć, to co powinna czynić
Mój stan jest
czasami bardzo prosty i zupełnie ukierunkowany na samotność. Wydaje mi się, że
jestem przeniesiona w jakieś dzikie miejsce, które znajduje się daleko ode
mnie, gdzie jestem obca wszystkim rzeczom, a w pewnym sensie także samej sobie.
Nie jestem w stanie dokonać tam żadnych rozróżnień, ani światła, ani ciemności.
Nie rozmyślam tam, czy moja dusza doznaje wtedy radości, czy też znajduje się w
stanie opuszczenia. Niczego już tam nie pragnę. Wszystko tutaj staje się mi
obojętne. Dokładniej rzecz ujmując, dusza jest jakby martwa w odniesieniu do
wszystkich rzeczy. Jest jakby unicestwiona.
Moja
kontemplacja zwraca się jedynie do tego Jednego, czegoś bardzo prostego i
pozbawionego obrazu, czegoś co zdaje się ukazywać w bardzo odległym i ciemnym
lesie.
Nie ukazuje się
Ono tam – to prawda - ani jasno, ani wyraźnie. Jednakże dusza widzi i
rozpoznaje w tych ciemnościach swego Umiłowanego. Doskonale się Nim zadowala,
ponieważ sam Umiłowany lubi ukazywać się w ten sposób.
Wiara daje mej
duszy wystarczającą pewność obecności mego Umiłowanego, a jeśli On pozostawia
duszę w tych ciemnościach, to czyni to, by wypróbować jej wierność, czystość
jej miłości oraz jej śmierć duchową. Dusza widzi jedynie Jego cień, ale to
wystarczy jej czystej miłości, aby skierować nań swój wzrok.
W tym stanie,
gdzie duch jest zwrócony ku Bogu, zachowuje się w zupełnie inny sposób niż w
stanach, gdy cieszy się światłem. W świetle duch wydawał się zachowywać pewną
wolność, aby zwrócić się ku samemu sobie oraz by używać zmysłów i władz w celu
działania zgodnego z wymaganiami okoliczności. Droga ducha do Boga pozostawała
wtedy otwarta. W tym jednak stanie duch nigdy nie zwraca się ku samemu sobie.
Nie odwraca się już od Boga, nawet wtedy, gdy czyni zalecenia miłości lub nakazy
posłuszeństwa. Trwa tam utwierdzony i ukierunkowuje nieprzerwanie swe proste
spojrzenie na Umiłowanego. Jednocześnie jest oddalona od wszystkiego. Niemniej
jednak od czasu do czasu zachowuje się tak, jakby zerkała na to, co powinna
zrobić. Niczym orzeł (jak o tym zaświadczają niektórzy) wzbija się w
przestworza i wpatruje się w słońce. Ale od czasu do czasu, szybkim spojrzeniem
kontroluje swe pisklę, choć nie ma konieczności, aby z tego powodu wracała do
gniazda. Szybuje nadal w górnych partiach nieba, tych, które znajdują się
blisko słońca, i gdzie zamieszkuje cała jej radość i życie. W tym stanie
samotny duch, oderwany od wszystkiego i zwrócony do swego wnętrza, zachowuje
się na podobieństwo orła. Dokonuje się to najlepiej, gdy praca do wykonania nie
jest skomplikowana oraz nie powoduje zbytniego zmęczenia w inteligencji i
zmysłach
Rozdział 151. Zostaje wewnętrznie pouczona o tym, jak żyć tak, jakby jej dusza nie zamieszkiwała już w ciele. Trzy władze duszy działają w niej w sposób odmienny. Jej duch otrzymuje światło od Boga, które jest dla niej niczym zwierciadło. Jedynie duch jest zjednoczony z Bogiem, a nie część racjonalna, czy też część zmysłowa.
Dostrzegłam z
jawną oczywistością jak dusza może żyć na ziemi tak, jak gdyby nie była już w
ciele, relacjonując się ze stworzeniami tak, jakby nie żyła już między nimi.
Jej mieszkanie znajduje się daleko stąd. Czyż nie ma już swej ojczyzny w
niebie? Oto dlaczego może żyć tak, jakby była już martwa, a nawet tak, jakby
wszystkie stworzenia razem z nią zostały unicestwione w Bogu i w Nim zupełnie
straciły swój byt. Zostaje tu rozsupłany węzeł, który łączył ją ze stworzeniem.
Tu otwiera się kopalnia złota. Tu moja ociężałość została zamieniona w lekkość,
a mój smutek w radość. Został mi bowiem dany skuteczny środek, aby żyć w owej
czystości ducha, która została mi objawiona w dzień Bożego Narodzenia; by żyć
niczym czysty duch, niemniej jednak pozostając jeszcze w ciele. Oh! Oby Bóg
pozwolił mi tego dostąpić mocą swej wszechmocnej łaski!
Trzy części
duszy, a mianowicie: człowiek najbardziej wewnętrzny i bogokształtny (czym
określam ducha), człowiek rozumny i człowiek zmysłowy – były teraz we mnie
najczęściej oddzielone. Znajdowała się między nimi jakby dzieląca je ulica, a
to pozwalało mi zachować skupienie ducha.
Tak podczas
modlitwy, jak i w innych momentach, takich jak oficjum, czy praca ręczna, nasze
ćwiczenie zazwyczaj sprowadzało się do utrzymania ducha w bardzo prostym
milczeniu, w którym kontempluje on biernie, poznaje i kocha (choć nie wiem jak)
niewyrażalne Dobro, w którym nie znajdziesz obrazu.
Czasami — a
nawet prawie nieprzerwanie — ten człowiek wewnętrzny i bogokształtny zostaje
tak oświecony przez to niewypowiedziane Dobro, że zdaje się być przemieniony w
słońce. Rozumiejąc ten stan, uważam, że duch jest wtedy jak zwierciadło bez
skazy i wady, umieszczone przed Majestatem Boga, w którym odbijają się
promienie wychodzące z Jego boskiego Oblicza.
Wydaje mi się
ponadto, że ten boski obraz bez obrazu zostaje wyryty bez żadnego pośrednictwa
w zwierciadle czystego ducha, przegląda się w nim i ukazuje. Odbywa się to na
zasadzie lustra zwróconego w kierunku słońca. Słońce jest przez nie niejako
pochwycone, a lustro odbija je takim, jakie jest na nieboskłonie.
Poznałam, że
duch staje wtedy przed Bogiem w takiej bliskości i czystości, jak w dniu, kiedy
wyszedł z Boga w momencie swego stworzenia. Jeśli dusza miałaby zostać w tym
momencie odwołana z tego świata, wzniosłaby się bezpośrednio do nieba, bez
konieczności przejścia przez etap czyśćca. Sądzę nawet, że w momencie kiedy
duch w ten sposób znajduje się przed Obliczem Boga, kosztuje coś z przyszłej
chwały, ponieważ ta część duszy jest wtedy zupełnie uwielbiona, przez fakt
przemienienia za sprawą boskiej światłości.
Oto dostrzegam
wyraźnie trzy odrębne części, które znajdują się w mojej duszy oraz rozumiem z
wielką oczywistością, że Bóg nie chce i nie może zjednoczyć się z żadną z nich,
poza tą najszlachetniejszą, którą jest część bogokształtna, czyli czysty duch,
a nie z żadną z pozostałych części. Powód tego tkwi w fakcie, że jedynie duch
jest stworzony na podobieństwo Boga i jedynie zdolny jest je otrzymać.
Kiedy duch
zostaje wprowadzony do tej tajemnej komnaty, rozum, pamięć i wola pozostają
przed jej progiem, w przedpokoju, podobnie jak dworski damy, które towarzyszą
monarchini. Nie mogą przekroczyć wyznaczonych sobie granic i nigdy nie odważą
się, by podejrzeć to, co dzieje się między Bogiem, a duszą. Zostają zatrzymane
i same, w postawie wielkiej czci, uznają się za niegodne i niezdolne, aby
uczestniczyć w tej uczcie. Oczywistym jest, że władze te są zbyt niskie i zbyt
grubiańskie, aby poznać i skosztować coś z mistycznego działania, w którym
objawia się Bóg. Rozumieją i otwarcie wyznają, że jedynie czysty duch jest do
tego zdolny i z tego powodu pozwalają mu na trwanie w jego spoczynku, rozkoszy
i kontemplacji. Nie narzucają się mu już bardziej, nie usiłując wedrzeć się
tam, gdzie on przebywa. Z oddali i w sposób enigmatyczny zadowalają się
mglistym dostrzeżeniem tego, co się tam dzieje. Prawdą jest, że część niższa,
czyli władze zmysłowe, zdają się znajdować w jeszcze dalszej odległości. Nie są
one nawet damami do towarzystwa, ale należałoby je nazwać raczej pokojówkami.
Rozdział 152. W samotności ducha kontempluje Byt bez obrazu Boga i podziwia jego boskie tajemnice. Wraz ze wszystkim stworzeniami zdaje się być unicestwiona i doskonale zjednoczona w Bogu, w którym wszystkie rzeczy są jednym. Praktykuje cnoty w sposób istotowy. Doznaje smutku z konieczności życia na ziemi i wzdycha do rzeczywistości Nieba.
Mój Umiłowany
obdarzał mnie czasem tą łaską wyprowadzenie i wyniesienia w sferę cudownej
samotności ducha, gdzie odnajdowałam i kosztowałam Boski Byt pozbawiony obrazu.
Bardziej niż kiedykolwiek moje zmysły i władze zostały Nim przesycone, i to w
bardzo wzniosły sposób, bo cechujący się większą szlachetnością, a zarazem
bardziej namacalny. Nie oznacza to jednak, że władze zmysłowe miały tu
jakikolwiek udział. Być może dopuszczalne i niepozbawione racji byłoby użycie
tu słów św. Pawła Apostoła: «Widziałem tam niewypowiedziane tajemnice Boga,
których nie godzi się człowiekowi wyjawiać». Powiedziałbym raczej, że nawet
jeśli sam mój stan nie stawał na przeszkodzie ich wyjawieniu, to i tak nie
mogłabym tego uczynić. Bowiem te rzeczy wieczne i niewidzialne nie poddają się
władzy i możliwości słowa, a nawet wymykają się zupełnie objęciom rozumu.
Widzi więc
drogi Ojciec, że za jedną malutka iskierkę, którą mogłabym odczuć, zauważyć lub
posmakować z tego najwyższego, odwiecznego i niewidzialnego Dobra, słusznie mogłabym
zakrzyknąć razem z Apostołem:
« Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało,
ani w serce ludzkie nie wstąpiło to, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują
». W tej samotności, gdzie można kontemplować i smakować ten niepojmowalny Byt,
byłam jakby unicestwiona, a wszystkie stworzenia razem ze mną. Trwaliśmy jakby
w głębinach bezbrzeżnego oceanu. Zdaje mi się, że to doskonałym zjednoczeniem
duszy z Bogiem. Gdy dochodzi do tego wyniesienia ducha, dusza rozumie, że Bóg
się jej udziela bez żadnej miary, a nie, jak to miało miejsce wcześniej, przez
udzielenie jej któregoś ze swych atrybutów, doskonałości, czy darów. Cały się w
niej odbija, a zarazem pochłania ją zupełnie w siebie. W ten sposób czyni ją
jedną rzeczą z sobą.
Tego rodzaju
modlitwa umyka jakiegokolwiek rodzaju porównaniom. Rzeczy tracą tu swe nazwy,
ponieważ wszystkie stają się jednym z Bogiem. Stąd, na przykład, dusza rozumie
bez rozumienia tego, co rozumie; kontempluje nie wiedząc, co jest przedmiotem
jej kontemplacji; smakuje jakieś dobro i nie może określić jakie jest to dobro;
miłuje, ale nie wie, ani tego, co miłuje, ani sposobu, w jaki miłuje. I w ten
właśnie sposób przylega do najwyższego i nieskończonego Boga, w nadzwyczajnej
prostocie, zalana zewsząd poznaniem i pochłonięta miłością.
Dusza w tej
kontemplacji popada w stan zawieszenia. Nie jest w stanie już poznać, ani
odróżnić, czy – zwróciwszy się ku Bogu – wychodzi ona z siebie, czy też w
siebie wchodzi. Nie ma już dla niej różnicy między miłowaniem, a poznawaniem.
Tak intensywnie kocha i poznaje tak wiele rzeczy, tak bardzo uniża się w
pokorze, że zdaje się być tam unicestwiona. Jednak nie może zrozumieć (o co
zresztą zupełnie się nie troszczy) tego wszystkiego, co rozumie, miłuje i
smakuje, ani tego, w jaki sposób ta autentyczna pokora była w stanie unicestwić
ją do tego stopnia. Podobnie jest w odniesieniu do innych cnót, które dusza
praktykuje odtąd w sposób najdoskonalszy, najbardziej autentyczny i w samej ich
istocie, a przy tym nie zastanawiając się zbytnio nad tym, w jaki sposób je
praktykuje. Dusza jest bowiem wtedy pozbawiona wszelkiej uwagi i refleksji
odnośnie własnego bytu lub jakiejkolwiek innej rzeczy.
Taka modlitwa
nie sprawia we mnie utraty świadomości. Słyszę i dostrzegam to, co dzieje się
dookoła mnie, ale tak, jakby odbywało się gdzieś bardzo daleko. Niemniej jednak
rozmawianie z ludźmi, czy zajęcie się innymi sprawami wydaje się wtedy
niemożliwe. Byłoby to dla mnie prawdziwą męką. Choć sam ten stan przypomina
nieprzerwane umieranie, bowiem wszystkie rzeczy wydają się tak złe i
odpychające, że duszę przepełnia smutek, gdy musi się nimi zająć. Pragnienie i
miłość dóbr niewidzialnych i wiecznych pozostawiły w niej tak wielki głód ich
posiadania, że wszystko inne mogłoby jedynie przyprawić ją od mdłości.
W tym stanie
inteligencja i wola są bardziej bierne, niż aktywne, dlatego dusza praktykuje
cnoty w tak czysty i doskonały sposób. Posiada cnoty w samym ich źródle i
rdzeniu. Dzieje się tak w odniesieniu do wiary, nadziei, miłości, a także
pokory. Dusza czyni z nich użytek bez jakiejkolwiek refleksji nad samą sobą.
Jednak jej serce i spojrzenie wewnętrzne - tak długo, jak trwa ten stan - są
niewzruszenie skierowane ku samemu Bogu.
Rozdział 154. W najgłębszej otchłani serca rozkoszuje się kontemplacją niewypowiedzianego Dobra. Czasami zostaje wprowadzona w samotność ducha i doświadcza oddzielenia od ducha naturalnego. W tej samotności Umiłowany przemawia do serca swej ukochanej i często obdarza ją pocałunkiem swych ust
To spojrzenie
duszy jest czasem odczuwalnie i łagodnie przyciągane prze najgłębsze otchłanie
serca. Zatrzymuje się tam niczym w rozległej i tajemnej komnacie. Nic z tego,
co podpada pod zmysły, wyobraźnię, czy intelekt czynny nie może go już
zatrzymać na sobie. Kontempluje z wielkim rozmiłowaniem i rozkoszuj się pewnym
Dobrem, którego nie tylko, że nie mogę zrozumieć, ale czuję się zupełnie
bezsilna, gdy mam Je przełożyć na słowa. Dokonuje się tam coś bardzo
tajemniczego, a jednak Boski Przedmiot, który kontempluję w postawie
pasywności, jest bardziej niż oczywisty i bardzo namacalny. W żaden sposób
jednakże nie mają tu dostępu ani wyobraźnia, ani pozostałe władze zmysłowe.
Łatwo przychodzi mi zachowanie takiego usposobienia, nawet poza czasem ścisłej
modlitwy, a szczególnie w godzinach pracy ręcznej. Dlatego też nie czynię już
żadnej różnicy między modlitwą, a pozostałymi zajęciami.
Innym razem
czuję się zanurzona w potężnej samotności ducha, jak gdybym była jedynym
stworzeniem istniejącym na świecie. Odczuwam wtedy niepohamowany pociąg do
odrzucenia wszystkiego, aby móc owocniej rozkoszować się w ten sposób ową
wyborną samotnością, w której mogę zajmować się jedynie moim Umiłowanym. W tym
stanie towarzyszy mi bardzo żywa świadomość, że moja dusza zostaje oddzielona
od ducha naturalnego, jakby oddzielał je bardzo duży dystans, co zdarza się
także poza czasem modlitwy. Obie te sfery są wtedy niezależne od siebie i
zupełnie swobodne w autonomicznym wykonywaniu własnych działań. Nie wchodzą
sobie w paradę.
Działanie ducha
sprowadza się wtedy zazwyczaj do prostego spojrzenia utkwionego w tym Jednym
bez obrazu i nie wykracza ponadto. To zaś, co zachodzi w tych momentach w
naturze jest mu bardzo obce i zdaje się znajdować gdzieś niezmiernie daleko. Ma
się wrażenie, że tych aktów dokonuje ktoś inny, kto w niczym mnie nie dotyczy i
kogo zaledwie znam z widzenia. Duch cieszy się pełną wolnością, wyzwolony z
więzów natury i stworzeń – czuję, jak szybuje się ponad wszystkimi rzeczami.
Czasami, co prawda, na nowo zostaję sprowadzona na poziom natury, ale dzieje
się to wbrew mojemu upodobaniu. Jest to okazją do upokorzenia i przeżywania
duchowej śmierci, przez co ćwiczę się w trwaniu w jednakowym usposobieniu w
obliczu zmiennych okoliczności, zupełnie usatysfakcjonowana kontemplacją
boskiego Bytu bez obrazu, nie pragnąc żadnej innej rzeczy.
Znajduję się
czasem w jakiejś tajemnej komnacie ducha, którą nazywam samotnością lub pustynią.
Nie ma tam wstępu żadna forma stworzenia. Odmawia się im tam praw obywatelskich
i nie są mile widziane. Na tej pustyni Umiłowany mówi do serca swej ukochanej
rzeczy ukryte, które ona pojmuje i rozumie w momencie ich wypowiadania, ale
chwilę potem nie może nic, lub prawie nic, już o nich powiedzieć, ponieważ jej
umysł nie jest w stanie ich zrekonstruować. Dusza zdaje się jakby wybudzona ze
słodkiego snu miłości, nie potrafiąc wyrazić w słowach treści tego, o czym
mistycznie śniła. Jedyne co może powiedzieć, to to, że je Umiłowany zgotował
jej tam pełne miłości przyjęcie. Gdy ta pustynia zaczyna zanikać dusza wydaje
głębokie i tęskne wzdychania. Pragnie i czasami prosi Oblubieńca, by obdarzył
ją słodkim pocałunkiem swych ust. Umiłowany często nie może oprzeć się jej
naleganiom. Ale dokonuje się to w wielkim sekrecie i intymnym ukryciu, za
niewiedzą władz zmysłowych. W takich momentach dusza kontempluje oblicze
Ukochanego z bezgraniczną radością. Nie potrafię w żaden sposób oddać tego w
innych słowach. Jednakże widzenie to ma miejsce w atmosferze pustyni. To tak
jakby dwóch przyjaciół widziało się twarzą w twarz, ale po ciemku, nie mogąc
rozróżnić wzajemnie swych rysów i jakby we mgle. Jest to jednak wystarczające,
aby dusza uwierzyła, że znajduje się w obecności Umiłowanego, który będąc jej
jedynym Dobrem, sam jeden jest zdolny do zaspokojenie wszystkich jej
pragnień.
Rozdział 155. Umiłowany przemienia ją w doskonałą pustelnicę. Daje jej wgląd w ducha św. Marii Magdaleny i obiecuje jej dać w nim udział. Dlatego obiera tę świętą za patronkę. Zażywa iście anielskiego i boskiego życia oraz doskonałego zjednoczenia z Bogiem, jak również innych cudownych i niebiańskich rzeczy zgodnie z duchem swej świętej patronki.
Kilka dni temu,
w lutym 1673 roku, zrozumiałam w najgłębszej otchłani mej duszy, że mój
Umiłowany pragnie coraz bardziej wprowadzić mnie w autentyczne życie
pustelnicze i wydoskonalić mnie w jego praktykowaniu. Chce On także udzielić mi
znaczną część ducha i łask, których kiedyś w swojej samotności doświadczyła św.
Maria Magdalena, a mianowicie: jej nieprzerwanego i przyjaznego obcowania z
Nim; jej zjednoczenia z umiłowanym Bogiem, a także prawie nieustannego
uniesienia ducha; wzniosłej kontemplacji rzeczywistości niebieskich lub
boskich, jej zachwytów w Bogu; jej rozmów z aniołami, a ponadto jej wyjątkowej
czystości serca i ducha; jej doskonałego oderwania i zapomnienia wszystkiego
stworzenia; jej jedynej i niezwykle czystej miłości do Umiłowanego.
Nikt nie mógłby
wyrazić słowami, tego, co zostało mi objawione wewnętrznie: szlachetności jej
ducha i doskonałości, z jaką go brała w posiadanie, ćwiczyła go i autentycznie
go w sobie nosiła. Nie można wyrazić tego, co zrozumiałam na temat jej
czystości lub tego, jak je duch otrzymał kształt ducha Bożego. Oh! Jak bardzo
Bóg urobił jej duszę i jak ochotnie w niej żył i spoczywał! Jakże ona sama żyła
w Bogu! Jak bardzo Bóg ją umiłował i w jak wielkim stopniu objawiał jej swoje
tajemnice i sekrety! Nie można tego wypowiedzieć jak bardzo Bóg upodobał sobie
w przyjaznym obcowaniu z tą świętą! Wlana światłość Boża pozwoliła mi zgłębić
ducha tej świętej samotniczki i od trzech lub czterech dni ten duch zaczął we
mnie działać w ten sam sposób. Postanowiłam iść śladem jej życia i ducha w
sposób zupełnie różny od tego, do którego już się byłam przyzwyczaiła. Czułam
się też popchnięta do obrania jej za Patronkę i wybitną mistrzynię, która
pozwoli mi lepiej poznać jej ducha. Jasne jest jednak, że to sam mój Umiłowany
stoi za tym nowym wezwaniem.
Nie zdołam
wyrazić nikomu tego wszystkiego, co Ukochany dał mi skosztować w zgodzie z
duchem św. Mari Magdaleny, ani tego wszystkiego, czego pozwolił mi doświadczyć
w praktyce tego iście anielskiego i boskiego życia, na które składaj się
uniesienia duszy do Boga, porywy ducha, niemalże zachwyty i ekstazy pod Jego
wpływem, te spotkania mego ducha z Duchem Bożym: jeden jest pochwycony przez
drugiego, pochłonięty zupełnie i w nim zagubiony, gdzie oba łączą się w jedno!
Nie dam rady dać do zrozumienia, jak bardzo i nieprzerwanie czuję, że mój duch,
moje władze i me zmysły są namacalnie wypełnione i przeniknięte Bogiem –
bardziej niż gąbka nasiąknięta wodą. Mój duch wznosi się do Boga w pełnym
otwarciu, czysty i pozbawiony skazy, niczym bardzo przejrzysta atmosfera
otwarta na słońce, pozwala się przeniknąć promieniom światła, otrzymuje jego
ciepło, stając się sama światłem słońca, Wszystkie te rzeczy i inne im podobne
zaczynają się dokonywać we mnie w taki sposób, że wszystkie dotychczasowe
łaski, zjednoczenia, itp., w porównaniu z nimi zdają się nie zasługiwać
zupełnie na uwagę.
Nigdy nie
uwierzyłabym, że grzeszne stworzenie mogłoby kiedykolwiek dojść do takich
szczytów i ogromu zjednoczenia z Bogiem, do tego stopnia, że nie wie już ono,
ani nie pamięta, że ciągle jest stworzeniem. W tych momentach zdaje się być
Bogiem w Bogu, zupełnie zjednoczone z Bogiem, w Niego przemienione, bez żadnej
różnicy. Raz już było mi dane doświadczyć czegoś analogicznego, ale trwało to
zaledwie ułamek sekundy. Teraz stan ten jest bardziej trwały i dokonuje się w
nieporównywalnie większym świetle. To samo południe w zestawieniu ze wschodem.
Jest bowiem pewne, że na miarę tego, jak dusza wzrasta w doskonałości,
zjednoczenia i inne udzielenia się Boga stają się szlachetniejsze, czystsze,
bardziej wzniosłe, bardziej wyzute z wszelkiego obrazu i niedoskonałości.
Zresztą sama dusza odkrywa łatwiej te niedoskonałości, kiedy tylko Umiłowany
udzieli jej kolejnego światła. A ponieważ Bóg zawsze może udzielić więcej swej
łaski i coraz to doskonalszych darów, dusza staje się zdolna do ich
przyjmowania. Z tej to przyczyny św. Katarzyna z Genui, że oświecenia i łaski,
jak również miłosne rozpalenia i zjednoczenia, jakimi była obdarowana każdego
dnia, nie były nigdy podobne do tych, których doświadczała w przeddzień. Bóg
jest bowiem nigdy niewyczerpalną otchłanią doskonałości.
Rozdział 156. Na pustyni ducha znajduje już tylko swego Umiłowanego. Gubi się w tam za sprawą zjednoczenia i miłosnego snu w Nim. Kosztuje mistycznego milczenia, unoszącego się nad cudownymi działaniami bożymi. Tłumaczy, czym jest wielkie milczenie Karmelu. Widzi swą duszę w wielkim świetle.
Przez kilka dni
Duch Boży urabiał moją duszę prawie bez przerwy, ale wydaje mi się niemożliwym
zdanie relacji Czcigodnemu Ojcu z tego, co działo się we mnie w tym czasie. A
to za sprawą tego, że zostałam wprowadzona zbyt głęboko w tę bardzo samotną
samotność, gdzie znalazłam jedynie mego Umiłowanego. Długo pozostawałam w
objęciach tej niezmiernej samotności wewnętrznej, w tak doskonałym oderwaniu i
wyzuciu ze wszelkiej rzeczy stworzonej, że wydawało mi się, że nic już nie
istnieje na świecie poza mym Umiłowanym i mną. Czasami, popchnięta w jeszcze
głębsze rejony tej pustyni, gubiłam ponadto wspomnienie mego własnego
istnienia, kontemplując i dostrzegając jedynie Byt Boski, Światło bez formy, z
którym byłam zjednoczona, prze intymne osunięcie się w Nie. Dokonywało się to
za sprawą bardzo wielkiego uspokojenia wewnętrznego, jakby w miłosnym uśpieniu
wszystkich władz duszy w Bogu. Nie można było dostrzec tam już żadnego
działania własnego. Jedynie bardzo proste przelewanie się duszy w Boga — jak
kropla wody, która gubi się w oceanie.
Mój Ukochany
pozwolił mi trwać w bardzo wielkim milczeniu wewnętrznym i niesamowicie czystej
prostocie. Milczenie to było tak doskonałe, że żadna z władz nie była w stanie
się poruszyć. Najwyższe z nich były zajęte i zagubione w Bogu, nie wiedząc jak
to się dzieje. Wszystkie akty i operacje traciły swe nazwy, ponieważ wszystko tam
było zupełnie uproszczone. Tam wszystko było jedną rzeczą w Bogu, ponad lub
poza wszelką percepcją zmysłową i ponad wszelkim zasięgiem inteligencji.
Nie uda mi się
przedstawić tej pustki i zanegowania wszystkich form i rodzajów, w których
został umieszczony mój duch, ani tego, jakim sposobem zostało mi umożliwione
trwanie w najintymniejszej głębi ducha, w tej pustce, która wyklucza wszelką
refleksję, nawet tę dotyczącą owego działania Boga we mnie w tym momencie. Nie
mogę powiedzieć nic o tym wzniosłym i niewymownym sposobie zajmowania się
Bogiem. Byłam jakby zlana z moim Umiłowanym. Znikałam w Nim. Stawałam się z Nim
jednym. Dokładniej mówiąc, dzięki tej ekstremalnej prostocie, pod nieobecność
wszelkiej formy oraz za sprawą prostego spojrzenia utkwionego jedynie w
Umiłowanym, udzielanie się Boga spływało cudownie we wszystkie zakątki mej
duszy.
To spojrzenie
utkwione w mym Ukochanym cechowało się tak wielkim pokojem, taką głębią, a
zarazem było tak ogólne i wyzute z treści zmysłowych, że przez cały czas modlitwy
mogłam obyć się bez jakiejkolwiek myśli szczegółowej, będąc pogrążona jakby w
rozkosznym śnie miłości. To właśnie jest wielkim milczeniem Karmelu. Jakieś
słowo, jakiś gest, jakiś znak zaledwie są tam tolerowane.
W tym czasie
widziałam moją własną duszę otoczoną wielką jasnością i boskim blaskiem, jak mi
się to już wcześnie przydarzyło kilka razy. Nie mogę w żaden sposób wytłumaczyć
na czym polega ten fenomen i nikt nie zdoła go zrozumieć, jeśli osobiście go
nie doświadczy. Mój Umiłowany z upodobaniem wprowadza mnie w stan tego
odpoczynku w Nim.
Rozdział 157. Znajduje się długo w stanie snu mistycznego, który opisuje. Światło Boże wzrasta na miarę oderwania duszy od stworzeń. Mówi o cudownej relacji miłości ze swym Umiłowanym w ukryciu serca.
Ten stan
duchowego odpoczynku trwał we mnie także poza modlitwą. Ma dusza ciągnęła do
tego miłosnego snu, jak ktoś, kto fizycznie potrzebuje się wyspać i nie
troszczy się już o nic innego, jak tylko o zaspokojenie tego pragnienia i
przychylenia się do naturalnej skłonności. Tak bardzo zawładnęło mną owo
mistyczne uśpienie, że wydawało mi się, że nie będę w stanie odmówić sobie tego
miłosnego snu, a co najmniej głębokiego spoczynku w Bogu. Inteligencja, pamięć,
wola i wszystkie pozostałe władze były tak głęboko zanurzone w tym spoczynku,
że zdają się nie móc już wydostać się z jego ostępów, aby dokonać jakichś
konkretnych spostrzeżeń, czy refleksji. Inteligencja była jakby wygaszona i tak
bardzo uproszczona, zamknięte – można by rzec – i zagubiona w Bogu, stwarzała
wrażenie niemożności otwarcia się na poznawanie stworzeń.
Jak wielki
smutek i szkodę odczuwałam wtedy, gdy trzeba mi było przedwcześnie wybudzić się
z tego snu i trwać w stanie przytomności, by zadośćuczynić obowiązkom moich
urzędów i wyzwaniom zmiennych okoliczności. Oh! Pragnienie miłosnego spoczynku
było tak słodkie i gwałtowne zarazem, że wszystko inne zasmucało mnie głęboko.
Nie przypominam
sobie, abym kiedykolwiek mogła smakować przez tak długi czas tego rodzaju
milczenia wewnętrznego, tak wielkiego oderwania od siebie samej i od tego
wszystkiego, co nie jest moim Umiłowanym; takiego pochłonięcia przez Boga, czy
podobnego zapomnienia wszystkiego, co stworzone. Jak bardzo byłam wtedy wyzuta
ze wszystkich rzeczy! Mój duch, opróżniony ze wszystkich form i obrazów,
znajdował się przed samym Obliczem Boga y rozkoszował się Nim. Wszelki obraz
mnie samej lub jakiejkolwiek innej rzeczy natychmiast zostawał ukryty przed
moją duszą za sprawą nowego oświecenia, które podnosiło ducha do takiego
światła, do tak bezpośredniego zbliżenia się do Boga, że zdawał się być już
odziany w szaty chwały i wyzwolony z ciała.
Rozdział 158. W głębi pustyni cieszy się objęciami swego Umiłowanego. Zostaje zupełnie przebóstwiona w całkowitym wyzuciu z rzeczy stworzonych. Samotność rozciąga swe działanie nawet poza czas modlitwy. Nie przechowuje już w sobie żadnego obrazu rzeczy stworzonych. W tej najgłębszej samotności zostają jej ukazane pozostałości niedoskonałości.
Nie wiem już
naprawdę, czego doświadczam podczas modlitwy. Pustynia jest tak głęboka!
Zapadam się w otchłań mej nicości. A wstępowanie mego ducha do Boga jest tak
subtelne ! Uczę się jeszcze doskonalszego wyzwolenia, wyzucia,
wywłaszczenia mego własnego ja, nowego rodzaju unicestwienia i
zniknięcia. Doświadczam ich rzeczywistego działania we mnie. Odczuwam ponadto
niezmiernie duchowe objęcia i uściski oraz płomienie miłości mego Umiłowanego.
Wydaje się wtedy, że jestem zupełnie przebóstwiona, przesiąknięta Bogiem,
strawiona miłością i przekształcona w Boga. Odczuwam w sobie czasem takie
usposobienie, które zdaje się nie nosić już cech bytu ludzkiego. To tak, jakby
nie posiadała już istnienia naturalnego. Moje Nic i Wszystko! Moja nicość i
Wszystko Boga stają się Jednym. Głębia przyzywa głębię i się w niej zatapia.
Przez pewien
okres, podczas modlitwy, wsparta działaniem przemożnej łaski, doznałam zachwytu
w duchu. Zostałam umieszczona na bardzo oddalonej pustyni. Żadne stworzenie nie
miało na nią wstępu. Wydawało mi się, że nie było tam już żadnej rzeczy
stworzonej, wszystkie bowiem zostały unicestwione w Bogu. O, jakże wielka jest
tu samotność ducha! Nie pamiętam tu już o niczym. Niczego nie dostrzegam, w
niczym nie pokładam miłości. Nic, tylko jedyne i najwyższe Dobro, bez żadnego
obrazu. To zachwycenie ducha zaczęło się nagle, kiedy udawałam się na modlitwę,
choć wcześniej zajmowałam się rzeczami zewnętrznymi i dopiero co z kimś
rozmawiałam. Nie przeszkodziło to jednak w niczym: wszystko natychmiast zaczęło
znikać w Bogu.
Od tego momentu
łaska już tylko wzrastała. Stała się – jeśli wolno mi tak powiedzieć – częścią
mojej istoty. To dlatego, nawet poza godzinami modlitwy, w czasie moich
codziennych prac i wykonywania rozlicznych obowiązków, rozkoszowałam się tą
samotnością ducha. Nic już nie przeszkadzało mi w trwaniu bez żadnego
pośrednictwa przed moim Umiłowanym i w Nim się zatracić. On ze swej strony
pociągał mnie tam z niezwykłą delikatnością i miłością. Wołał mnie i pociągał
do siebie, objawiając się w delikatnym świetle w najgłębszej części mego serca.
Tam bowiem znajduje się Jego mieszkanie i odpoczynek.
Jeśli zdarzy
się wtedy, że ktoś skieruje do mnie słowo, aby powierzyć mi swe cierpienia,
wewnętrzne udręki lub jakąś inną intencję wewnętrzną lub zewnętrzną, jak tylko
dana osoba odejdzie, natychmiast wszystko zapominam. Pamiętam o powierzanych mi
sprawach jedynie tak długo, jak długo trwa rozmowa. W ten sposób mój wewnętrzny
pokój nigdy nie doznaje zakłócenia, a żaden obraz nie zdoła mnie rozproszyć.
Jest to wielką pomocą dla zachowania czystości i niewinności serca. To właśnie
ta czystość czyni pełnym światła wzrok ducha i pozwala mu widzieć Umiłowanego
we wszystkim i wszędzie, aby rozkoszować się Jego obecnością.
W ostatnich
dniach usłyszałam w mym wnętrzu mocne i bardzo żywe słowo — jakby ktoś krzyczał
do mnie: « Umiłowana ma! Oddal się jeszcze bardziej od stworzeń i od samej
siebie. Udaj się w najodleglejsze rejony pustyni. Nie rozmawiaj już więcej z
ludźmi, ale jedynie ze mną». Te słowa głęboko mnie poruszyły: zdawało mi się,
jakby strzała przeszyła mi serce. Me serce cierpiało z powodu pociągu, jaki
wzbudził w nim mój Umiłowany, pociągu do oddalenia się od rzeczy stworzonych i
do wyzwolenia się od samej siebie, aby schronić się w Nim.
Nie widzę końca
tego procesu, jak długo żyjemy na ziemi. Bowiem co chwilę pojawiają się nowe
prawdy. Uczę się, co rusz nowego rodzaju czystości, nowego oderwania, jeszcze
doskonalszej prostoty, głębszego uciszenia, jeszcze bardziej fundamentalnego
unicestwienia tego wszystkiego, co nie jest Bogiem.
Gdy sądzę, że
udał mi się nieco skrócić dystans lub że nabyłam jakiś stopień doskonałości,
pojawia się nowe światło, o wiele czystsze i subtelniejsze. W jego blasku
odkrywam całe mnóstwo drobnych niedoskonałości, których wcześniej nie dostrzegałam.
Przypominają mi one mikroskopijne cząsteczki unoszącego się w powietrzu kurzu,
które widoczne są w jedynie w smudze światła. Dlatego każdego dnia, a nawet
każdej godziny muszę na nowo rozpoczynać.
Het leven vande weerdighe moeder Maria a
Sancta Teresia, Ghendt
1683, t. II,
s. 229-230, 231-238, 241-242,
244-245, 247-250, 252-260
Marie de Ste Thérèse, Le grand silence
du Carmel,
Études carmélitaines (1935/2), s. 236-248
przekł. Marcin Jan Janecki
AK 3, 187-218
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz